B

piątek, 26 kwietnia 2013

'Kocham Was' X

Ciężko oddychając opadł na poduszkę przesiąkniętą jej zapachem. Bywał z wieloma kobietami, ale tylko Ula potrafiła dać mu tak wiele przyjemności. Ubóstwiał jej piersi. Dzięki ciąży były jeszcze pełniejsze i takie kuszące. Ta ciąża bardzo ją zmieniła. Stała się pewniejsza siebie i miała niewątpliwie większą ochotę na sex. Nie raz go zaskakiwała. Tak, jak dzisiaj, gdy zmęczeni po wizycie w Starej Miłosnej wrócili do domu późnym wieczorem. Gdy po kąpieli położył się tuż obok niej przylgnęła do niego całym ciałem. Zaczęła obsypywać jego twarz pocałunkami, a ręką od torsu, przez brzuch sunąć w dół, aż znalazła się na jego przyrodzeniu. To nie pierwszy raz, gdy go zaskakiwała. Zwykle to on inicjował zbliżenia. Zaczęła delikatnie masować jego męskość, przesuwać ręką w górę i w dół. Uwielbiała dawać mu rozkosz, uwielbiała, gdy reagował cichym pojękiwaniem na jej pieszczoty. Idealnie potrafili zaspokoić swoje pragnienia, byli dla siebie stworzeni.
Przytulona do niego z wielkim zachwytem w oczach przyglądała się swojej dłoni, na której dumnie prezentował się zaręczynowy pierścionek.
- Podoba ci się? – wyszeptał wprost do jej ucha
- Jest śliczny. Już myślałam, że nigdy się nie doczekam – powiedziała żartobliwym tonem
- Przepraszam, że tak długo zwlekałem. Chciałem to zaplanować trochę inaczej, oświadczyć ci się z dala od problemów, spraw, które nad nami wiszą, ale to się niestety tak szybko nie skończy, a ja nie chcę już dłużej czekać – spojrzał głęboko w jej oczy – Ula, pobierzmy się jak najszybciej – zaśmiała się na jego propozycję
- Tak szybko to się nie da. Kotku, do rozwiązania zostało raptem trzy i pół miesiąca, nie uda się zorganizować wszystkiego przed pojawieniem się na świecie naszego szkraba. Poza tym wybacz, ale ja marzę o białej sukience i chcę się w niej prezentować zjawiskowo, a nie jak hipopotam – parsknął śmiechem – Później mały będzie nas angażował od świtu do nocy… - wciągnęła dalej
- To ile ja mam czekać? – zapytał z udawanym oburzeniem
- Czerwiec? – spojrzał na nią niezadowolony – pierwszy weekend czerwca?
- No niech będzie, ale ani dnia dłużej! Wreszcie będziesz moją żoną. Mam dość nazywania ciebie moją partnerką, kobietą… Kobiet można mieć setki, narzeczonych kilka i ja jestem tego najlepszym przykładem, a żona, to żona. Jest jedna, na całe życie – wpatrywał się w nią z miłością
- Panie Dobrzański, jaki się pan zrobił romantyczny
- Zawsze byłem romantyczny, pani Dobrzańska. Po tym względem nic się nie zmieniło. Choć przyznaję, że spoważniałem. Żenię się, kupuję dom, będę mieć syna
- To jeszcze musisz posadzić drzewo – zaśmiała się
- A żebyś wiedziała, że posadzę. Myślisz, że w naszym ogrodzie lepiej będzie się prezentował dąb, czy buk?
- Kochanie, ja myślę, że jednak to powinien być grab – odparła ze śmiechem spoglądając na niego znacząco
- Taaaak? – doskonale wiedział do czego nawiązuje – W takim razie posadzę dwa drzewa. Brzozę i grab – złączył ich usta w żarliwym pocałunku.
Mogli by tak spędzić całe życie, leżąc wtuleni w siebie. Gdy byli razem czas przestawał mieć znaczenie.
Remont lokalu się skończył. Ekipa się sprawdziła, więc Marek zatrudnił ich do przystosowania domu na ich potrzeby. Tak, kupili posiadłość na osiedlu w Starej Miłosnej. Wesoła, dzielnica Warszawy, miała stać się ich miejscem na ziemi już za dwa tygodnie. Robotnicy mięli wykończyć jedną z łazienek, pomalować pomieszczania na pastelowe odcienie i wykostkować podjazd. W między czasie przeglądali tysiące katalogów w poszukiwaniu odpowiednich mebli, projektowali kuchnię, zwozili tony wyposażenia – począwszy od talerzy, przez firanki, na dywanikach kończąc. Przyjaciele bardzo im pomagali. Ula większość rzeczy załatwiała przy pomocy Ali i Violetty. Z Markiem jeździli na poważniejsze zakupy.
Tymczasem we ‘free time’ trwały ostatnie przygotowania. Wielkie otwarcie miało się odbyć w czwartek, dwudziestego trzeciego października, dzień wcześniej zaplanowali niewielką imprezę dla najbliższych przyjaciół i rodziny. Wtedy też postanowili ogłosić swoje zaręczyny i datę ślubu.
W sześćdziesięciometrowym lokalu w sąsiedztwie Parku Saskiego zgromadzili się wszyscy nowi pracownicy – barista, trzech kelnerów, jednak kelnerka i kucharz. Dość sporej wielkości bar zastawiony był przekąskami. Dziś wszystkie stoliki były zsunięte w jeden. Powierzchnia generalnie nie była zbyt wielka, ale jak na kawiarnię oferującą szybkie śniadania w postaci kanapek, sałatek, tostów i naleśnikowe lunche była wystarczająca. W okresie letnim mogli również zaaranżować ogródek letni na osiem – dziesięć stolików. Zaprosili wszystkich przyjaciół. Tego dnia chcieli świętować wśród osób im życzliwych. Sebastian z Violettą i Ula z Markiem witali przybywających gości. Ala z Cieplakami, Iza z mężem, Pshemko, Ela z Władkiem, Ania z Maćkiem, Helena i Mariusz z żoną, rodzice Sebastiana, matka Violetty ze swoim partnerem i kuzyn Olszańskiego, Mikołaj. Wieczór rozpoczęli do lampki szampana za nowe przedsięwzięcie. Drugi kieliszek był za ich zbliżający się ślub. Gratulacjom nie było końca. Najbardziej wzruszona była Dobrzańska. Żałowała, że tego dnia nie towarzyszy jej mąż i nie cieszy się razem z nią sukcesem ich jedynego syna.
Pierwsze dni przyniosły wielu gości. Warszawiacy chętnie odwiedzali nowo otwarty lokal. Co prawda większość z nich i tak wybierała kawę na wynos w drodze do pracy, ale byli zadowoleni. Marek doglądał biznes. Olszański do końca roku miał pracować w FD, później miał odciążyć przyjaciela i wziąć na siebie więcej obowiązków, umówili się również, że Dobrzański przez pierwsze tygodnie po narodzinach dziecka zostawi wszystko na głowie przyjaciela i jego partnerki, by w pełni skupić się na rodzinie. Znów pracował po czternaście godzin. Był na miejscu od otwarcia do zamknięcia, pilnował dostaw i nowych pracowników, których nie znał i nie darzył stu procentowym zaufaniem. Ula, gdy tylko mogła odwiedzała go. Sama doglądała kończącego się remontu i przy pomocy przyjaciół pakowała ich rzeczy zgromadzone w apartamencie na Saskiej. Pomoc Maćka okazała się nieoceniona przy składaniu i ustawianiu mebli. Kolejne elementy wyposażenia salonu, kuchni i sypialni były dowożone przez firmy transportowe. Marek wściekał się, że nie może być na miejscu i wszystkiego pilnować, a przede wszystkim towarzyszyć Uli i wraz z nią podejmować decyzje, ale interes nie mógł być pozostawiony sam sobie. Jednak zastrzegł, że łóżeczko dla syna będzie składał sam.
Przeprowadzka się skończyła. Dziś spędzili pierwszą noc w nowym domu. Leżeli przytuleni w ich nowej sypialni.
- Pamiętasz, że mam jutro wizytę?
- Oczywiście, jak mógłbym zapomnieć… – pocałował ją w skroń – Przyjadę po ciebie o dwunastej i pojedziemy razem
- Przecież raz mogę jechać sama, powinieneś być w kawiarni
- Nie ma mowy! Pojadę z tobą, im nic się nie stanie, gdy zostaną dwie godziny sami – powiedział zdecydowanie. Odpowiedziała mu uśmiechem. Chciała, żeby był przy niej, zawsze przy niej był, ale wiedziała również, że ‘free time’ potrzebuje nadzoru. Wybrał ją, a nie pracę. Wybrał ich rodzinę, którą zaczynali tworzyć - Wiesz, nie mogę się już doczekać – wyszeptał
- Ja też. Bardzo chciałam, żeby to był chłopiec, taki podobny do ciebie – uśmiechnął się, by po chwili spoważnieć
- Ula, boję się – spojrzała na niego zaskoczona
- Czego?
- Czy sobie dam radę… To dla mnie nowe wyzwanie i nie wiem, czy podołam, czy nie popełnię jakiegoś błędu.
- Będziesz wspaniałym ojcem, uwierz mi – zapełniła, czule gładząc jego policzek
Zgodnie z obietnicą przyjechał po nią punktualnie. Kwadrans przed trzynastą siedzieli już gabinetem numer osiem jednej z ursynowskich klinik. Kilka minut później doktor Garbarczyk zaprosił ich do środka. Zaczęli jak zwykle od USG. Garbarczyk był dziś milczący, bardzo dokładnie przyglądał się w monitor. Zaniepokoiło ich jego zachowanie
- Doktorze, czy jest jakiś problem? – zapytał Dobrzański
- Proszę tutaj chwileczkę zaczekać – powiedział i pośpiesznie wyszedł z gabinetu, by po dosłownie dwóch minutach wrócić w towarzystwie dwóch kolegów. Teraz wszyscy trzej przyglądali się w monitor i wsłuchiwali w dźwięk bijącego serca płodu. Teraz już byli pewni, że coś jest nie tak. Ula leżała przerażona, Marek starał się zachować zimną krew. Mocniej ściskał jej rękę dając jej znak, że wszystko będzie dobrze. Lekarze spojrzeli po sobie porozumiewawczo i wyszli z gabinetu zostawiając przyszłych rodziców w towarzystwie Garbarczyka.
- Doktorze… - zaczął zniecierpliwiony Marek
- Będziemy musieli panią zatrzymać na naszym oddziale – zaczął spokojnym głosem
- Bo?! – Marek wbił w lekarza zirytowane spojrzenie
- Mam pewne podejrzenia, ale najpierw chciałbym zrobić dokładne badania – odpowiedział lakonicznie. Ula milczała. Nawet nie miała siły o nic zapytać. Odkąd dowiedziała się, że coś jest nie tak, czuła się, jakby ktoś spuścił z niej powietrze
- Jakie podejrzenia? – Dobrzański nie dawał za wygraną
- Zrobimy tak, pani Ula pójdzie za chwilę z pielęgniarką na drugie piętro, tak będzie miała konsultację u mojego kolegi, doktora Milewskiego. Pan pojedzie w tym czasie po rzeczy dla narzeczonej. Niech pan przyjdzie do mnie po piętnastej, porozmawiamy o konkretach.
Przez chwilę Dobrzański przyglądał mu się uważnie, mierząc go wzrokiem.
- Chodź – powiedział do Uli, która od dobrych kilku minut siedziała jak w amoku – pójdę z tobą na górę
Zabrali ją na badania. On pojechał do Wesołej po jej kosmetyki, piżamę. Po godzinie znalazł się w klinice ponownie. Powiedzieli mu, że Ulka jest w pokoju siedemnaście. Wszedł do komfortowo urządzonego jednoosobowego pokoju. Stała wpatrzona w okno.
- Jestem – szepnął stając tuż za nią. Mocno się w niego wtuliła. Rozpłakała się. Uspakajająco gładził ją po plechach – powiedzieli ci coś? – zapytał szeptem. Przecząco pokiwała głową - Wszystko będzie dobrze. To pewnie jakaś pomyłka. Porobią badania i wypuszczą was do domu – mówił spokojnym, kojącym głosem
- Mam złe przeczucia – powiedziała przez łzy
- Nie martw się na zapas. Idę porozmawiać z lekarzem.
- Chcę iść z tobą.
- Nie wiem czy to jest dobry pomysł, on zachowuje się dziwnie, może ze mnę będzie szczery.
- Marek, ja chcę wiedzieć. Wszystko inne jest lepsze do tej niepewności – powiedziała patrząc mu prosto w oczy. Widział w nich strach i niepokój.
Zapukał do gabinetu Garbarczyka.
- Dowiemy się o co chodzi? – powiedział do progu
- Zapraszam państwa – powiedział z sympatią – Jeszcze zbyt wiele nie mogę powiedzieć, wykonaliśmy USG i KTG, nie mamy kompletu.. – Dobrzański nie pozwolił mu skończyć
- Doktorze, tu chodzi o naszego syna i ja nie dam się zbyć stwierdzeniem, że czekamy na wyniki badań, a pan nie może nam nic powiedzieć. Co jest mojemu dziecku?
- Podejrzewam wadę serca – to stwierdzenie ich zmroziło. Po twarzy Uli zaczęły spływać wielkie jak groch łzy. Marek na chwilę przestał oddychać.
- Wadę serca? – zapytał, tak jakby chciał się upewnić, że to co przed chwilą usłyszał jest prawdą
- Przykro mi. Po dzisiejszych badaniach takie są moje przypuszczania, które potwierdziło dwóch moich kolegów. Czekamy na dzisiejsze wyniki badań, jutro narzeczona przejdzie kolejne pod okiem kardiologa prenatalnego, którego ściągam do kliniki. Konieczne jest również wykonanie echokardiogramu. Jutro po południu będę mógł powiedzieć czy moje przypuszczania okazały się zasadne.
- Ja przyznam, że nie bardzo rozumiem. Ta wada nie wzięła się z dnia na dzień, prawda? – Marek nie krył swojej wściekłości – A jeszcze miesiąc temu tak gorliwie nas pan zapewniał, że wszystko jest dobrze, że nasz syn rozwija się prawidłowo! – ten wybuch złości był spowodowany bezradnością.
- Tamte badania nie ukazywały nic niepokojącego. Tego typu wady często są trudne do wychwycenia w okresie płodowym i przeważnie ujawniają się dopiero po porodzie, a to zdecydowanie gorzej rokuje. Tak jak mówię, diagnostyka trwa, proszę być dobrej myśli.
Byli załamani. Zwłaszcza Ula. Marek starał jakoś się trzymać, by swoją siłą dodawać jej otuchy i wiary w szczęśliwy finał. Spędził przy jej łóżku całą noc. Wyganiała go do domu, ale nie chciał by została sama.
- Marek, powinieneś jechać do kawiarni
- Daj spokój, to nie jest w tej chwili najważniejsze
- Ale ja sobie dam tutaj radę sama. Za chwilę mam badania, później następne. Jak przyjedziesz wieczorem może będzie już coś wiadomo.
- Nie ma mowy. Zostaję z tobą. Zresztą i tak nie mógłbym skupić się na niczym innym, bo stale myślałbym o tobie – czule pogładził jej policzek - Violka miała tam do nich jechać i trzymać rękę na pulsie. Idź na badania, a ja tu na ciebie zaczekam.
Konsultowało ją trzech specjalistów. W ciągu tych kilku godzin zrobili jej więcej badań niż przez całe jej dotychczasowe życie. Czekali na diagnozę Garbarczyka. Czekali jak na wyrok. Wreszcie przyszedł do jej pokoju.
- Przykro mi – powiedział patrząc na nich strapiony – państwa syn ma rzadką wadę serca, trudną do wychwycenia – Ula wybuchła płaczem. Marek tulił ją do siebie, choć w jego oczach też gromadziły się łzy. Nie mógł się teraz rozkleić, nie mógł pokazać jej, że też jest przerażony, bo załamałaby się jeszcze bardziej.
- Jakie są sposoby leczenia? – gardłowym głosem zapytał Dobrzański
- To wada niewielka, acz niosąca ze sobą poważne konsekwencje. Jeśli zawczasu zostanie zoperowana, serce będzie rozwijać się normalnie – spokojnie tłumaczył – aczkolwiek nie ma możliwości zoperowania małego jeszcze w łonie matki, jak robimy zazwyczaj. Trzeba poczekać do dnia porodu i wtedy ewentualnie poddać dziecko operacji.
- Co to znaczy ewentualnie?
- Panie Marku, tak jak mówiłem państwa syn ma rzadką wadę serca, która zwykle objawia się w późniejszych latach życia. Wtedy nie ma problemów z operacją. Niemowlaków to schorzenie dotyka niezwykle rzadko. Takich przypadków w Polsce było ledwie kilka. My dopiero wdrażamy sposoby leczenia, operowania. Nie ma w kraju specjalisty, który podjąłby się tego zabiegu na tak małym i słabym organizmie. Kontaktowałem się już z profesorem Martinesem z kliniki w Berlinie. To jeden z najlepszych specjalistów w tej dziedzinie. Zgodził się podjąć tego zabiegu.
- Świetnie, proszę nas z nim skontaktować – Marek odetchnął, że pojawiło się niewielkie światełko w tunelu
- Niestety ten zabieg nawet w najmniejszym stopniu nie jest finansowany przez NFZ
- Ile?
- Sto tysięcy – powiedział cicho lekarz, patrząc na nich smutnym wzrokiem – euro – dodał po chwili. Ula zaczęła jeszcze głośniej płakać. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie mają takich pieniędzy. Marka ta kwota również zmroziła, ale tu chodzi o zdrowie i życie ich syna
- Proszę nas z nim skontaktować i dać mi tydzień na uzbieranie potrzebnej kwoty – lekarz kiwnął głową i zostawił ich samych
- Marek, przecież my nie mamy takich pieniędzy – szeptała pomiędzy kolejnymi spazmami płaczu
- Ale będziemy mieć. Tu chodzi o nasze dziecko. Nie płacz – jego prośby na niewiele się zdały, wciąż nie mogła powstrzymać cieknących po policzkach łez – Posłuchaj – chwycił jej twarz w swoje dłonie i spojrzał głęboko w oczy – jesteście dla mnie wszystkim, ty i mały. Zrobię co się da, by nasz syn za kilka lat był silnym i zdrowym facetem. A ty kochanie weź się w garść, stres i nerwy na pewno mu nie pomogą. Wszystko będzie dobrze, obiecuję – pokiwała głową, jakby zaczęła wierzyć w jego słowa. Po chwili znów zalała się łzami
- Bóg mnie pokarał…że rozbiłam…. twój związek z Pauliną, że ona przeze mnie cierpi – jej głos się rwał
- Co ty opowiadasz za głupoty! – zdenerwował się Marek – jak w ogóle mogłaś tak pomyśleć. To żadna kara, po prostu tak się stało. Wszystko się ułoży. Kocham was – oparł całując jej czoło i mocno ją przytulając. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz