Ciężko oddychając opadł na
poduszkę przesiąkniętą jej zapachem. Bywał z wieloma kobietami, ale tylko Ula
potrafiła dać mu tak wiele przyjemności. Ubóstwiał jej piersi. Dzięki ciąży
były jeszcze pełniejsze i takie kuszące. Ta ciąża bardzo ją zmieniła. Stała się
pewniejsza siebie i miała niewątpliwie większą ochotę na sex. Nie raz go
zaskakiwała. Tak, jak dzisiaj, gdy zmęczeni po wizycie w Starej Miłosnej
wrócili do domu późnym wieczorem. Gdy po kąpieli położył się tuż obok niej
przylgnęła do niego całym ciałem. Zaczęła obsypywać jego twarz pocałunkami, a
ręką od torsu, przez brzuch sunąć w dół, aż znalazła się na jego przyrodzeniu.
To nie pierwszy raz, gdy go zaskakiwała. Zwykle to on inicjował zbliżenia.
Zaczęła delikatnie masować jego męskość, przesuwać ręką w górę i w dół.
Uwielbiała dawać mu rozkosz, uwielbiała, gdy reagował cichym pojękiwaniem na
jej pieszczoty. Idealnie potrafili zaspokoić swoje pragnienia, byli dla siebie
stworzeni.
Przytulona do niego z wielkim
zachwytem w oczach przyglądała się swojej dłoni, na której dumnie prezentował
się zaręczynowy pierścionek.
- Podoba ci się? – wyszeptał
wprost do jej ucha
- Jest śliczny. Już myślałam, że
nigdy się nie doczekam – powiedziała żartobliwym tonem
- Przepraszam, że tak długo
zwlekałem. Chciałem to zaplanować trochę inaczej, oświadczyć ci się z dala od
problemów, spraw, które nad nami wiszą, ale to się niestety tak szybko nie
skończy, a ja nie chcę już dłużej czekać – spojrzał głęboko w jej oczy – Ula,
pobierzmy się jak najszybciej – zaśmiała się na jego propozycję
- Tak szybko to się nie da.
Kotku, do rozwiązania zostało raptem trzy i pół miesiąca, nie uda się
zorganizować wszystkiego przed pojawieniem się na świecie naszego szkraba. Poza
tym wybacz, ale ja marzę o białej sukience i chcę się w niej prezentować
zjawiskowo, a nie jak hipopotam – parsknął śmiechem – Później mały będzie nas
angażował od świtu do nocy… - wciągnęła dalej
- To ile ja mam czekać? – zapytał
z udawanym oburzeniem
- Czerwiec? – spojrzał na nią
niezadowolony – pierwszy weekend czerwca?
- No niech będzie, ale ani dnia
dłużej! Wreszcie będziesz moją żoną. Mam dość nazywania ciebie moją partnerką,
kobietą… Kobiet można mieć setki, narzeczonych kilka i ja jestem tego najlepszym
przykładem, a żona, to żona. Jest jedna, na całe życie – wpatrywał się w nią z
miłością
- Panie Dobrzański, jaki się pan
zrobił romantyczny
- Zawsze byłem romantyczny, pani
Dobrzańska. Po tym względem nic się nie zmieniło. Choć przyznaję, że
spoważniałem. Żenię się, kupuję dom, będę mieć syna
- To jeszcze musisz posadzić
drzewo – zaśmiała się
- A żebyś wiedziała, że posadzę.
Myślisz, że w naszym ogrodzie lepiej będzie się prezentował dąb, czy buk?
- Kochanie, ja myślę, że jednak
to powinien być grab – odparła ze śmiechem spoglądając na niego znacząco
- Taaaak? – doskonale wiedział do
czego nawiązuje – W takim razie posadzę dwa drzewa. Brzozę i grab – złączył ich
usta w żarliwym pocałunku.
Mogli by tak spędzić całe życie,
leżąc wtuleni w siebie. Gdy byli razem czas przestawał mieć znaczenie.
Remont lokalu się skończył. Ekipa
się sprawdziła, więc Marek zatrudnił ich do przystosowania domu na ich
potrzeby. Tak, kupili posiadłość na osiedlu w Starej Miłosnej. Wesoła,
dzielnica Warszawy, miała stać się ich miejscem na ziemi już za dwa tygodnie.
Robotnicy mięli wykończyć jedną z łazienek, pomalować pomieszczania na
pastelowe odcienie i wykostkować podjazd. W między czasie przeglądali tysiące
katalogów w poszukiwaniu odpowiednich mebli, projektowali kuchnię, zwozili tony
wyposażenia – począwszy od talerzy, przez firanki, na dywanikach kończąc.
Przyjaciele bardzo im pomagali. Ula większość rzeczy załatwiała przy pomocy Ali
i Violetty. Z Markiem jeździli na poważniejsze zakupy.
Tymczasem we ‘free time’ trwały
ostatnie przygotowania. Wielkie otwarcie miało się odbyć w czwartek,
dwudziestego trzeciego października, dzień wcześniej zaplanowali niewielką
imprezę dla najbliższych przyjaciół i rodziny. Wtedy też postanowili ogłosić
swoje zaręczyny i datę ślubu.
W sześćdziesięciometrowym lokalu
w sąsiedztwie Parku Saskiego zgromadzili się wszyscy nowi pracownicy – barista,
trzech kelnerów, jednak kelnerka i kucharz. Dość sporej wielkości bar
zastawiony był przekąskami. Dziś wszystkie stoliki były zsunięte w jeden.
Powierzchnia generalnie nie była zbyt wielka, ale jak na kawiarnię oferującą
szybkie śniadania w postaci kanapek, sałatek, tostów i naleśnikowe lunche była
wystarczająca. W okresie letnim mogli również zaaranżować ogródek letni na
osiem – dziesięć stolików. Zaprosili wszystkich przyjaciół. Tego dnia chcieli
świętować wśród osób im życzliwych. Sebastian z Violettą i Ula z Markiem witali
przybywających gości. Ala z Cieplakami, Iza z mężem, Pshemko, Ela z Władkiem,
Ania z Maćkiem, Helena i Mariusz z żoną, rodzice Sebastiana, matka Violetty ze
swoim partnerem i kuzyn Olszańskiego, Mikołaj. Wieczór rozpoczęli do lampki
szampana za nowe przedsięwzięcie. Drugi kieliszek był za ich zbliżający się
ślub. Gratulacjom nie było końca. Najbardziej wzruszona była Dobrzańska.
Żałowała, że tego dnia nie towarzyszy jej mąż i nie cieszy się razem z nią
sukcesem ich jedynego syna.
Pierwsze dni przyniosły wielu
gości. Warszawiacy chętnie odwiedzali nowo otwarty lokal. Co prawda większość z
nich i tak wybierała kawę na wynos w drodze do pracy, ale byli zadowoleni.
Marek doglądał biznes. Olszański do końca roku miał pracować w FD, później miał
odciążyć przyjaciela i wziąć na siebie więcej obowiązków, umówili się również,
że Dobrzański przez pierwsze tygodnie po narodzinach dziecka zostawi wszystko
na głowie przyjaciela i jego partnerki, by w pełni skupić się na rodzinie. Znów
pracował po czternaście godzin. Był na miejscu od otwarcia do zamknięcia,
pilnował dostaw i nowych pracowników, których nie znał i nie darzył stu
procentowym zaufaniem. Ula, gdy tylko mogła odwiedzała go. Sama doglądała
kończącego się remontu i przy pomocy przyjaciół pakowała ich rzeczy zgromadzone
w apartamencie na Saskiej. Pomoc Maćka okazała się nieoceniona przy składaniu i
ustawianiu mebli. Kolejne elementy wyposażenia salonu, kuchni i sypialni były
dowożone przez firmy transportowe. Marek wściekał się, że nie może być na
miejscu i wszystkiego pilnować, a przede wszystkim towarzyszyć Uli i wraz z nią
podejmować decyzje, ale interes nie mógł być pozostawiony sam sobie. Jednak
zastrzegł, że łóżeczko dla syna będzie składał sam.
Przeprowadzka się skończyła. Dziś
spędzili pierwszą noc w nowym domu. Leżeli przytuleni w ich nowej sypialni.
- Pamiętasz, że mam jutro wizytę?
- Oczywiście, jak mógłbym
zapomnieć… – pocałował ją w skroń – Przyjadę po ciebie o dwunastej i pojedziemy
razem
- Przecież raz mogę jechać sama,
powinieneś być w kawiarni
- Nie ma mowy! Pojadę z tobą, im
nic się nie stanie, gdy zostaną dwie godziny sami – powiedział zdecydowanie. Odpowiedziała
mu uśmiechem. Chciała, żeby był przy niej, zawsze przy niej był, ale wiedziała
również, że ‘free time’ potrzebuje nadzoru. Wybrał ją, a nie pracę. Wybrał ich
rodzinę, którą zaczynali tworzyć - Wiesz, nie mogę się już doczekać – wyszeptał
- Ja też. Bardzo chciałam, żeby
to był chłopiec, taki podobny do ciebie – uśmiechnął się, by po chwili
spoważnieć
- Ula, boję się – spojrzała na
niego zaskoczona
- Czego?
- Czy sobie dam radę… To dla mnie
nowe wyzwanie i nie wiem, czy podołam, czy nie popełnię jakiegoś błędu.
- Będziesz wspaniałym ojcem,
uwierz mi – zapełniła, czule gładząc jego policzek
Zgodnie z obietnicą przyjechał po
nią punktualnie. Kwadrans przed trzynastą siedzieli już gabinetem numer osiem
jednej z ursynowskich klinik. Kilka minut później doktor Garbarczyk zaprosił
ich do środka. Zaczęli jak zwykle od USG. Garbarczyk był dziś milczący, bardzo
dokładnie przyglądał się w monitor. Zaniepokoiło ich jego zachowanie
- Doktorze, czy jest jakiś
problem? – zapytał Dobrzański
- Proszę tutaj chwileczkę
zaczekać – powiedział i pośpiesznie wyszedł z gabinetu, by po dosłownie dwóch
minutach wrócić w towarzystwie dwóch kolegów. Teraz wszyscy trzej przyglądali
się w monitor i wsłuchiwali w dźwięk bijącego serca płodu. Teraz już byli
pewni, że coś jest nie tak. Ula leżała przerażona, Marek starał się zachować
zimną krew. Mocniej ściskał jej rękę dając jej znak, że wszystko będzie dobrze.
Lekarze spojrzeli po sobie porozumiewawczo i wyszli z gabinetu zostawiając
przyszłych rodziców w towarzystwie Garbarczyka.
- Doktorze… - zaczął
zniecierpliwiony Marek
- Będziemy musieli panią zatrzymać
na naszym oddziale – zaczął spokojnym głosem
- Bo?! – Marek wbił w lekarza
zirytowane spojrzenie
- Mam pewne podejrzenia, ale
najpierw chciałbym zrobić dokładne badania – odpowiedział lakonicznie. Ula
milczała. Nawet nie miała siły o nic zapytać. Odkąd dowiedziała się, że coś
jest nie tak, czuła się, jakby ktoś spuścił z niej powietrze
- Jakie podejrzenia? – Dobrzański
nie dawał za wygraną
- Zrobimy tak, pani Ula pójdzie
za chwilę z pielęgniarką na drugie piętro, tak będzie miała konsultację u
mojego kolegi, doktora Milewskiego. Pan pojedzie w tym czasie po rzeczy dla
narzeczonej. Niech pan przyjdzie do mnie po piętnastej, porozmawiamy o
konkretach.
Przez chwilę Dobrzański
przyglądał mu się uważnie, mierząc go wzrokiem.
- Chodź – powiedział do Uli,
która od dobrych kilku minut siedziała jak w amoku – pójdę z tobą na górę
Zabrali ją na badania. On
pojechał do Wesołej po jej kosmetyki, piżamę. Po godzinie znalazł się w klinice
ponownie. Powiedzieli mu, że Ulka jest w pokoju siedemnaście. Wszedł do
komfortowo urządzonego jednoosobowego pokoju. Stała wpatrzona w okno.
- Jestem – szepnął stając tuż za
nią. Mocno się w niego wtuliła. Rozpłakała się. Uspakajająco gładził ją po
plechach – powiedzieli ci coś? – zapytał szeptem. Przecząco pokiwała głową - Wszystko
będzie dobrze. To pewnie jakaś pomyłka. Porobią badania i wypuszczą was do domu
– mówił spokojnym, kojącym głosem
- Mam złe przeczucia –
powiedziała przez łzy
- Nie martw się na zapas. Idę
porozmawiać z lekarzem.
- Chcę iść z tobą.
- Nie wiem czy to jest dobry
pomysł, on zachowuje się dziwnie, może ze mnę będzie szczery.
- Marek, ja chcę wiedzieć. Wszystko
inne jest lepsze do tej niepewności – powiedziała patrząc mu prosto w oczy.
Widział w nich strach i niepokój.
Zapukał do gabinetu Garbarczyka.
- Dowiemy się o co chodzi? –
powiedział do progu
- Zapraszam państwa – powiedział z
sympatią – Jeszcze zbyt wiele nie mogę powiedzieć, wykonaliśmy USG i KTG, nie
mamy kompletu.. – Dobrzański nie pozwolił mu skończyć
- Doktorze, tu chodzi o naszego
syna i ja nie dam się zbyć stwierdzeniem, że czekamy na wyniki badań, a pan nie
może nam nic powiedzieć. Co jest mojemu dziecku?
- Podejrzewam wadę serca – to stwierdzenie
ich zmroziło. Po twarzy Uli zaczęły spływać wielkie jak groch łzy. Marek na
chwilę przestał oddychać.
- Wadę serca? – zapytał, tak
jakby chciał się upewnić, że to co przed chwilą usłyszał jest prawdą
- Przykro mi. Po dzisiejszych
badaniach takie są moje przypuszczania, które potwierdziło dwóch moich kolegów.
Czekamy na dzisiejsze wyniki badań, jutro narzeczona przejdzie kolejne pod
okiem kardiologa prenatalnego, którego ściągam do kliniki. Konieczne jest
również wykonanie echokardiogramu. Jutro po południu będę mógł powiedzieć czy
moje przypuszczania okazały się zasadne.
- Ja przyznam, że nie bardzo
rozumiem. Ta wada nie wzięła się z dnia na dzień, prawda? – Marek nie krył
swojej wściekłości – A jeszcze miesiąc temu tak gorliwie nas pan zapewniał, że
wszystko jest dobrze, że nasz syn rozwija się prawidłowo! – ten wybuch złości
był spowodowany bezradnością.
- Tamte badania nie ukazywały nic
niepokojącego. Tego typu wady często są trudne do wychwycenia w okresie
płodowym i przeważnie ujawniają się dopiero po porodzie, a to zdecydowanie
gorzej rokuje. Tak jak mówię, diagnostyka trwa, proszę być dobrej myśli.
Byli załamani. Zwłaszcza Ula.
Marek starał jakoś się trzymać, by swoją siłą dodawać jej otuchy i wiary w
szczęśliwy finał. Spędził przy jej łóżku całą noc. Wyganiała go do domu, ale
nie chciał by została sama.
- Marek, powinieneś jechać do
kawiarni
- Daj spokój, to nie jest w tej
chwili najważniejsze
- Ale ja sobie dam tutaj radę
sama. Za chwilę mam badania, później następne. Jak przyjedziesz wieczorem może
będzie już coś wiadomo.
- Nie ma mowy. Zostaję z tobą.
Zresztą i tak nie mógłbym skupić się na niczym innym, bo stale myślałbym o
tobie – czule pogładził jej policzek - Violka miała tam do nich jechać i
trzymać rękę na pulsie. Idź na badania, a ja tu na ciebie zaczekam.
Konsultowało ją trzech
specjalistów. W ciągu tych kilku godzin zrobili jej więcej badań niż przez całe
jej dotychczasowe życie. Czekali na diagnozę Garbarczyka. Czekali jak na wyrok.
Wreszcie przyszedł do jej pokoju.
- Przykro mi – powiedział patrząc
na nich strapiony – państwa syn ma rzadką wadę serca, trudną do wychwycenia –
Ula wybuchła płaczem. Marek tulił ją do siebie, choć w jego oczach też
gromadziły się łzy. Nie mógł się teraz rozkleić, nie mógł pokazać jej, że też
jest przerażony, bo załamałaby się jeszcze bardziej.
- Jakie są sposoby leczenia? –
gardłowym głosem zapytał Dobrzański
- To wada niewielka, acz niosąca
ze sobą poważne konsekwencje. Jeśli zawczasu zostanie zoperowana, serce będzie
rozwijać się normalnie – spokojnie tłumaczył – aczkolwiek nie ma możliwości
zoperowania małego jeszcze w łonie matki, jak robimy zazwyczaj. Trzeba poczekać
do dnia porodu i wtedy ewentualnie poddać dziecko operacji.
- Co to znaczy ewentualnie?
- Panie Marku, tak jak mówiłem
państwa syn ma rzadką wadę serca, która zwykle objawia się w późniejszych
latach życia. Wtedy nie ma problemów z operacją. Niemowlaków to schorzenie
dotyka niezwykle rzadko. Takich przypadków w Polsce było ledwie kilka. My dopiero
wdrażamy sposoby leczenia, operowania. Nie ma w kraju specjalisty, który podjąłby
się tego zabiegu na tak małym i słabym organizmie. Kontaktowałem się już z
profesorem Martinesem z kliniki w Berlinie. To jeden z najlepszych specjalistów
w tej dziedzinie. Zgodził się podjąć tego zabiegu.
- Świetnie, proszę nas z nim skontaktować
– Marek odetchnął, że pojawiło się niewielkie światełko w tunelu
- Niestety ten zabieg nawet w
najmniejszym stopniu nie jest finansowany przez NFZ
- Ile?
- Sto tysięcy – powiedział cicho
lekarz, patrząc na nich smutnym wzrokiem – euro – dodał po chwili. Ula zaczęła
jeszcze głośniej płakać. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie mają takich
pieniędzy. Marka ta kwota również zmroziła, ale tu chodzi o zdrowie i życie ich
syna
- Proszę nas z nim skontaktować i
dać mi tydzień na uzbieranie potrzebnej kwoty – lekarz kiwnął głową i zostawił
ich samych
- Marek, przecież my nie mamy
takich pieniędzy – szeptała pomiędzy kolejnymi spazmami płaczu
- Ale będziemy mieć. Tu chodzi o
nasze dziecko. Nie płacz – jego prośby na niewiele się zdały, wciąż nie mogła
powstrzymać cieknących po policzkach łez – Posłuchaj – chwycił jej twarz w
swoje dłonie i spojrzał głęboko w oczy – jesteście dla mnie wszystkim, ty i
mały. Zrobię co się da, by nasz syn za kilka lat był silnym i zdrowym facetem. A
ty kochanie weź się w garść, stres i nerwy na pewno mu nie pomogą. Wszystko
będzie dobrze, obiecuję – pokiwała głową, jakby zaczęła wierzyć w jego słowa.
Po chwili znów zalała się łzami
- Bóg mnie pokarał…że rozbiłam….
twój związek z Pauliną, że ona przeze mnie cierpi – jej głos się rwał
- Co ty opowiadasz za głupoty! –
zdenerwował się Marek – jak w ogóle mogłaś tak pomyśleć. To żadna kara, po prostu
tak się stało. Wszystko się ułoży. Kocham was – oparł całując jej czoło i mocno
ją przytulając.