Owszem, przygotował obiad, który zjedli razem, ale Ulka wybitnie unikała interesującego go tematu. Postanowił nie naciskać i dać jej dzień, dwa na przemyślenie kwestii ich układu. Stwierdził, że naciskanie przyniesie efekt odwrotny do zamierzonego. Zresztą Cieplakówna przezornie, tuż po obiadokolacji zaszyła się w gabinecie tłumacząc się zaległościami w papierach, a do sypialni dotarła, gdy Dobrzański już cicho pochrapywał. Kolejnego dnia miał event, więc blisko trzynaście godzin spędził poza domem. Ula nie kryła swojego zaskoczenia, gdy weszła do sypialni kilka minut po dziewiątej, a on jak gdyby nigdy nic czytał książkę.
- A ty przypadkiem nie miałeś być w pracy? – zdjęła żakiet i powiesiła go w szafie
- Byłem. Jestem szefem, nie muszę być od początku do końca, od tego mam ludzi – odłożył najnowszą powieść duńskiego pisarza na nocną szafkę – Swoją drogą potwierdziłem rezerwację na najbliższy weekend. Najrozsądniej będzie wyjechać w piątek przed wieczorem – w pozycji półleżącej splótł ręce pod głową
- Gdzie potwierdziłeś rezerwację? – zmarszczyła brwi. Przecież ślub miał się odbyć dopiero w następny weekend
- No w hotelu na Mazurach – spojrzał na nią, jak na kosmitkę. Przecież ten wyjazd przekładali już od dobrych pięciu tygodni
- Ja nie jadę – zadeklarowała i jak gdyby nigdy nic zaczęła przygotowywać się do wieczornego prysznica
- Jak to nie jedziesz? – wyraźnie się zdenerwował, siadając gwałtownie na łóżku – Przecież od dwóch tygodni mówiliśmy, że będzie to nasz wyjazd przedślubny
- Jadę do Rysiowa – wzruszyła ramionami
- A świetnie – cmoknął, nie kryjąc irytacji i niezadowolenia. Najwyraźniej postanowiła grać mu teraz na nosie i robić po złości.
- Nie zachowuj się, jak obrażony trzylatek – westchnęła wywracając oczami – Sam chciałeś, żeby na ślub przyleciał mój brat, że będzie wyglądać to bardziej wiarygodnie. Jasiek będzie w Polsce jedenaście dni. Nie widziałam go od dziesięciu miesięcy, więc chciałabym z nim spędzić jeden weekend. Chyba nie tak trudno to zrozumieć
- Nie wiedziałem – jego ton złagodniał – Jasne, to zrozumiałe. Przepraszam. Po prostu myślałem, że nie chcesz jechać przez to, co wydarzyło się między nami.
- Wszystko odnosisz do siebie. Nie jesteś pępkiem świata – spojrzała mu znacząco prosto w oczy. Zignorował tę uwagę
- Nie chciałem, żeby babcia była zawiedziona. Bardzo cieszyła się na ten nasz wyjazd
- Z pewnością zrozumie
- Masz rację – chrząknął, chyba chciał dodać coś jeszcze, ale wyszła z pokoju. Gdy wróciła Dobrzański wciąż czytał. Krążąc po sypialni w skąpej koszulce nocnej przygotowywała sobie zestaw ubrań na kolejny dzień. Jeden z jej stałych klientów, który miał zamiar założyć nowy biznes, zażyczył sobie spotkania o siódmej trzydzieści. Znad książki bacznie ją obserwował. Każdy jej ruch, krok. Miał wrażenie, że znów go prowokuje. Doskonale zdawała sobie sprawę, jak na niego działa. Gdy tylko położyła się na boku, tyłem do niego, poczuła jego dłoń sunąca po biodrze w stronę pośladka, a później ciepły oddech tuż przy szyi. Gwałtownie się odsunęła i obrzuciła go karcącym spojrzeniem
- Jesteś na najlepszej drodze do tego, bym wróciła do swojej sypialni – zacisnął zęby i gwałtownie wypuścił powietrze
- O co ci chodzi, co? – zdenerwował się – Najpierw mnie prowokujesz, a później uciekasz
- Ja cię prowokuję? – zapytała udając zaskoczenie. Doskonale widziała, jak wodził za nią wzorkiem, odkąd tylko wyszła z łazienki – Rozumiem, że od teraz mam spać w worku na ziemniaki, bo koszulka nocna wywołuje u ciebie wzwód – rzekła z wyraźną ironią i trudnym do ukrycia rozbawieniem. Najwyraźniej świetnie bawiła się jego kosztem.
- Przecież było nam razem fajnie – mruknął – Możemy sobie dać nawzajem wiele rozkoszy
- Ale przecież ja powiedziałam, że się zastanowię.
- I jeszcze się nie zastanowiłaś? – po tym pytaniu roześmiała się na całe gardło
- Wiesz, na czym polega twój problem? Myślisz tylko o sobie i nie widzisz nic poza czubkiem własnego nosa. Zresztą już ci to dziś powiedziałam. Rozpieszczony panicz. Ja na przykład mam mniejsze potrzeby – spojrzała mu z wyższością w oczy – I lepiej sobie z nimi radzę. Mam być na twoje zawołanie w kwestii rodzinnych obiadków, scenek odgrywanych przed babcią, a teraz co? Mam być na twoje klaśnięcie, gdy najdzie cię ochota na seks? Jak taka dmuchana lala, którą wyjmujesz z szafy, kiedy ci stanie… – spuścił wzrok. Faktycznie miała rację, traktował ją dość instrumentalnie – A swoją drogą na przyszłość pamiętaj o prezerwatywie. Chyba oboje nie mamy ochoty na konsekwencje tej dziwacznej umowy – tym krótkim zdaniem dała mu nadzieję, że ich wspólna noc prawdopodobnie nie była ostatnią
- Nie lubię gumek – rzekł szczerze – Nigdy ich nie stosuję ze stałymi partnerkami. Zdecydowanie praktyczniejsze są tabletki
- Co ty nie powiesz? – zapytała z kpiną – To może sam zaczniesz brać tabletki? Ciekawa jestem dlaczego jeszcze nie wprowadzili na rynek doustnej antykoncepcji dla mężczyzn. A tak… - prychnęła zdenerwowana – ma za dużo skutków ubocznych. Po co faceci mają się narażać na nowotwory. Przecież wy przechodząc grypę walczycie o życie – zaśmiała się złośliwie - Do twojej wiadomości nie zamierzam łykać hormonów tylko po to, byś był usatysfakcjonowany! – prychnęła i naciągając na głowę kołdrę wtuliła się w poduszkę. Postanowił, że najbezpieczniej będzie zakończyć na dziś ten temat. Przez kolejne trzy dni sytuacja była między nimi napięta. Rozmawiali na neutralne tematy, wolał jej nie drażnić, gdy do ślubu można było odliczać godziny.
W sobotnie przedpołudnie zajechali pod hotel ‘Sielsko, anielsko’. Krajobraz rozpościerający się wokół był zgodny z nazwą. Cudowny widok na Zlew Zegrzyński rozpościerający się z ogrodu i okien sali, w które miało odbywać się wesele i piękna pogoda, jak na zamówienie, tworzyły wyjątkową scenerię. Dobrzański ustalił, iż jeśli będzie ciepło i słonecznie uroczystość odbędzie się w ogrodzie. Wszystko było już gotowe, a natura im sprzyjała. Udali się do zamówionych pokoi w celu przygotowania do uroczystości. Nim przyjechała jej świadkowa, Violetta, Ula udała się na krótki spacer, wzdłuż Zalewu. Podczas tej krótkiej przechadzki próbowała przekonać samą siebie, że dobrze robi. W zasadzie nie miała już wyjścia. Kilka miesięcy temu podpisała umowę, która zobowiązywała ją do zawarcia małżeństwa z Dobrzańskim. Za pół roku miała odzyskać wolność i możliwość ułożenia sobie życia z facetem, który pokocha ją szczerze i przy którym będzie chciała się zestarzeć. Póki co musiała się wywiązać z zobowiązań. Musiała za kilka godzin założyć maskę zakochanej narzeczonej, a później żony. Wiedziała, że to nie będzie łatwe, zwłaszcza, że będzie pod baczną obserwacją ojca i Maćka, który odkąd poznał prawdziwe powody ich związku, wyraźnie manifestował, że Cieplakówna popełnia największą głupotę swojego życia. I jeszcze Marek… Co jej strzeliło do głowy, żeby się z nim przespać? Zwłaszcza przed ślubem… To wszystko skomplikowało. Fakt, było im razem dobrze, ale to nie powód, by pozwoliła się traktować instrumentalnie. Doskonale wiedziała, jaki jest Dobrzański i jakie ma podejście do życia. Faktycznie, mogli miło spędzić te kilka miesięcy. Mogła to potraktować jako ciekawą przygodę swojego życia, o której będzie za kilka lat opowiadać przyjaciółkom przy winie, ale z pewnością nie pozwoli z siebie zrobić maszynki do rozładowywania jego popędu. Na początku się zarzekała, że nie pójdzie z nim do łóżka z uwagi na jego podły charakter, że będzie się czuła, jakby się sprzedała. Później na chwilę uśpił jej czujność. Zapragnęła bliskości, czułości, zainteresowania. Wydawało jej się, że gdzieś tam w środku jest całkiem fajnym facetem, z którym potrafiła się nawet zaprzyjaźnić, ale wszystko wskazywało na to, że się myliła.
W sukni ślubnej, finezyjnie upiętych włosach i delikatnym makijażu wyglądała jakby była na Oskarach. Dziś był ten dzień, w którym mogła powiedzieć, że u boku Marka prezentuje się jak milion dolarów. Genowefa Brzeska widząc ją u boku swego wnuka była wyraźnie wzruszona, podobnie jak Helena. Jeszcze przed uroczystością słyszała, jak jej ojcu zachwalała swego wnuka jako wymarzonego kandydata na męża. Słysząc te pieśni pochwalne, których nie powstydziłaby się rasowa przekupka z pobliskiego bazaru, przyznawała Dobrzańskiemu rację, że jego babka uwielbiała koloryzować i go idealizować przed obcymi. Krocząc czerwonym dywanem usłanym kwiatami tworzyli piękną, zakochaną parę. Uroczystość przebiegła sprawnie i po kwadransie przyjmowali już życzenia od garstki osób, które zaprosili. Józef złożył im obojgu życzenia, by po chwili całując córkę w policzek szepnąć jej na ucho ‘życzę ci byś była prawdziwie szczęśliwa. Mam nadzieję, że podjęłaś właściwą decyzję’. Dobrzańscy byli wyraźnie szczęśliwi, że syn wreszcie się ustatkował i znalazł odpowiednią kobietę. Tuż po nich podeszła do nich babcia Genia, która składała im życzenia zdecydowanie najdłużej. Wciąż rozpływała się nad swoją nową wnuczką i przestrzegała Marka, by docenił skarb, jaki ma. Wręczyła im również voucher na podróż poślubną na Dominikanę
- Ale my już dostaliśmy od ciebie prezent – rzekł Dobrzański, oglądając zawartość koperty. Tym krótki zdaniem chciał się upewnić, że babka nie wycofała się z wcześniejszych zobowiązań i darowizna jest wciąż aktualna
- To jest zupełnie inna kwestia, już wcześniej zapowiedziana. Dziś chcę wam dać coś wyjątkowego z okazji ślubu. Mieliście sporo formalności związanych z uroczystością, poza tym oboje sporo pracujecie i nie macie czasu dla siebie
- Spokojnie mogliśmy pojechać na Mazury. W końcu odłożyliśmy to na podróż poślubną – wtrąciła Ula
- Dziecko, człowiek regeneruje się wyłącznie w promieniach słońca. Ten tydzień z dala od obowiązków dobrze wam zrobi. A na weekend na Mazury możecie pojechać nawet pod koniec jesieni, albo i w przyszłym roku. To jest mój prezent dla was i nie przyjmuję odmowy – roześmiała się. Marek absolutnie nie przewidywał odmowy. Pobyt w pięciogwiazdkowym hotelu na egzotycznej wyspie był dla spełnieniem jego marzeń. Najbardziej powściągliwy ze wszystkich był Szymczyk, który oficjalnie życzył im szczęścia, by przyjaciółce szepnąć na ucho ‘obyś wiedziała, co robisz i nigdy nie żałowała’.