Od dwóch lat byli szczęśliwym
małżeństwem. Owszem, zdarzały się małe sprzeczki o głupoty, ale bardzo szybko
dochodzili do porozumienia i zapominali o sprawie. Marek wreszcie mógł się
przekonać, co to znaczy szczęśliwy i spokojny związek. Ula w przeciwieństwie do
Pauliny nie robiła mu awantur o późniejszy powrót do domu, nie węszyła zdrady.
Ufała mu, a on w zamian nigdy tego zaufania nie zwiódł. Mówił o wszystkim
swojej żonie, nawet wtedy, gdy jedna z kontrahentek ewidentnie śliniła się na
jego widok, by nie doprowadzać do sytuacji, w której Ula mogłaby się poczuć
zagrożona. Sebastian dogryzał mu nawet z tego powodu, twierdząc, że Dobrzański
jest połączony z Ulą pępowiną.
Jako, że ślub nastąpił ledwie
cztery miesiące po ich zejściu się, postanowili decyzję o powiększeniu rodziny
odłożyć nieco w czasie. Dali sobie półtora roku swobody, półtora roku na
nacieszenie się sobą. Oboje bardzo chcieli zostać rodzicami i oboje zdawali
sobie sprawę, że ich życie zmieni się diametralnie, gdy na świecie pojawi się
małe Dobrzańskie. Gdy cztery miesiące po rozpoczęciu starań Ula pokazała mężowi
pozytywny test ciążowy, oboje byli wyraźnie wzruszeni. Spełniło się ich
marzenie. Postanowili jednak nie dzielić się swoim szczęściem z rodziną i
najbliższymi przyjaciółmi, dopóki lekarz nie stwierdzi, że ciąża rozwija się
prawidłowo.
Wyraźnie spięci siedzieli przed
biurkiem mężczyzny w średnim wieku z sumiastym wąsem, który w ciszy analizował
wyniki morfologii. Marek, gdy tylko dowiedział się, że jego żona jest w ciąży
poświęcił dwa wieczory na poszukiwania najlepszego ginekologa w stolicy. W jego
mniemaniu ciąży nie mogła prowadzić młoda lekarka, z kilkuletnim
doświadczeniem, do której Ula chodziła do tej pory. Przekopał się przez
dziesiątki forów internetowy, przeczytał kilka artykułów i wywiadów. Pośród kilkudziesięciu
nazwisk zachwalanych przez pacjentki, dziś szczęśliwe mamy, dominowało jedno –
Dębowski. Dobrzańskiemu tylko dzięki znajomościom Heleny udało się umówić im
konsultację u profesora Waldemara Dębowskiego w tak krótkim czasie.
Mężczyzna obrzucił ich
spojrzeniem i uśmiechnął się serdecznie
- Pierwsze dziecko? – zgodnie kiwnęli
głowami – Tak właśnie myślałem. Jesteście państwo bardzo spanikowani. Zupełnie
niepotrzebnie. Ma pani co prawda lekką anemię, ale to się zdarza bardzo często.
Przepiszę odpowiednie środki, które szybko wpłynął na poprawę wyników. Reszta
parametrów wzorowa. Ma pani poranne mdłości?
- Nie
- No to jest pani w tej uprzywilejowanej
grupie. Jakieś niepokojące objawy? Bóle, plamienie? – Dobrzańska przecząco
pokręciła głową – Świetnie. Czas na pierwsze USG – wskazał jej na leżankę
- Będzie można już określić płeć?
– dopytywał Marek, który usadowił się na krześle obok małżonki
- Na to jest zdecydowanie za
wcześnie – pod sumiastymi wąsami pojawił się uśmiech – Ze stuprocentową
pewnością będę mógł ją państwu zdradzić w szesnastym tygodniu. Także proszę
jeszcze o odrobinę cierpliwości. Teraz sprawdzimy, czy wszystko jest w porządku
– z uwagą przyjrzał się monitorowi – Zarodek rozwija się prawidłowo.
Umiejscowiony jest w odpowiednim miejscu. Nie ma powodów do niepokoju – uśmiechnął
się przyjaźnie i podał Dobrzańskiemu zwój papierowych ręczników, by wytarł
małżonce brzuch – Tak, jak powiedziałem, wszystko przebiega prawidłowo.
Wyznaczymy teraz termin kolejnej wizyty – spojrzał w kalendarz – Czy będę
państwo chcieli wykonać badania prenatalne?
- Czy to konieczne? – Marek zmarszczył
brwi
- To są badania dobrowolne. Pani ma dwadzieścia
dziewięć lat, więc jest stosunkowo młodą mamą. Ryzyko wad genetycznych gwałtownie
wzrasta po trzydziestym piątym roku życia, niemniej ja swoim pacjentkom takie
badania rekomenduję.
- To jakieś inwazyjne badania? –
dopytywał z wyraźną troską
- Nie wszystkie. Zaczynamy od
zupełnie niegroźnych dla mamy i płodu i bezbolesnych, jak test PAPP-A, czy USG
genetyczne, dzięki czemu możemy wyeliminować choćby zespół Downa. To nie są
jakieś ogromne koszty, a dają stuprocentową pewność, czy dziecko nie jest
obarczone jakąś wadą genetyczną. W przypadku nieprawidłowości i niejasności
oczywiście prowadzimy dalszą diagnostykę
- W takim razie jak najbardziej
jesteśmy zainteresowani – odparła Ula
- Dobrze. W tej sytuacji zgłosi
się pani piętnastego lipca na czczo na badania krwi, a dwudziestego wykonamy
USG. I jeszcze recepta wraz z rozpiską, aby wyprowadzić panią z anemii – podał jej
plik karteczek – A na koniec pierwsze zdjęcie potomka – w ręku Dobrzańskiego
wylądował wydruk USG - Miłego dnia państwu życzę
- Jak myślisz? – odezwał się
Marek w drodze do domu – To będzie chłopiec czy dziewczynka?
- Mam nadzieję, że będzie zdrowe –
odparła
- Ja też – zapewnił – Ale co byś
wolała najpierw? Bo oczywiście nie poprzestaniemy na jednym. Jestem jedynakiem
i brakowało mi brata lub siostry, zwłaszcza jak rodzice nie mieli dla mnie
czasu – mruknął
- Kochany, ale ja wcale nie mam
zamiaru urodzić ci drużyny siatkarskiej – roześmiała się
- Nikt nie mówi o drużynie. Ale
dwójka, w porywach trójka to rozsądna liczba.
- W takim razie jak ma być trójka,
to niech pierwszy będzie chłopiec. Dziewczynki lubią starszych braci. Zobacz u
mnie… Beatka jest zachwycona Jaśkiem. Jasiek to, Jasiek tamto
- Z ciebie też jest dumna. Nikt
nie robi takich pysznych naleśniczków jak Ulcia – naśladował małą Cieplakównę,
czym rozbawił swoją żonę
- Niby tak.
- To może Juliusz? – obrzucił żonę
pytającym spojrzeniem – Julek, hmm? – widząc jej skrzywienie postanowił
przedstawić inną propozycję – A może Fabian albo Maks?
- Ooo, Maks mi się podoba.
Maksymilian Dobrzański – pokiwała głową – Muszę przyznać kochanie, że twoja
propozycja jest świetna.
- A jak będzie dziewczynka?
- Ola?
- O nie! Mowy nie ma – zaprotestował
gwałtownie – Mam uraz z dzieciństwa. Miałem w podstawówce nauczycielkę
Aleksandrę. Matematyczka! Gnębiła mnie do ósmej klasy – aż się wzdrygnął na
wspomnienie korpulentnej rudej, która groziła mu linijką gdy nie potrafił
rozwiązać zadania z funkcjami trygonometrycznymi - Cały czas czekam, aż w
dorosłym życiu przyda mi się tangens i cotangens – wyszczerzył się w stronę
ukochanej
- Antosia?
- Noooo – pokiwał głową z
uznaniem - I to jest przyzwoite imię dla
naszej córeczki. Kiedy powiemy rodzicom?
- Może zaprośmy ich w weekend na
grilla? – kiwnął głową - Takie spotkanie dla rodziny i najbliższych przyjaciół?
Oprócz rodziców i mojego rodzeństwa mógłby wpaść Sebastian z Violką i Maciek z
Anią. No i oczywiście Pshemko. Reszcie dziewczyn powiem w pracy, ale zaznaczę,
żeby nie robiły szumu. Nie chcę na razie zamieszania w firmie
- No ja się swoją radością nie
zamierzam dzielić z Aleksem – zaśmiał się pod nosem - Sam się zorientuje jak
już będzie coś widać – pogładził dłonią jej brzuch
- Dzień dobry panie profesorze –
weszli do gabinetu z uśmiechami. Od pierwszej wizyty Dębowski wzbudził ich
sympatię – Jesteśmy zgodnie z umową
- Cieszę się – odparł poważnym
tonem, zerkając na ekran monitora
- Są już wyniki testu?
- Zacznijmy może od USG, a
później omówimy wszystkie wyniki razem, dobrze? – posłał im niewyraźny uśmiech
i zaprowadził do sąsiedniego pokoju, w którym stało specjalne urządzenie od USG
genetycznego – Dobrzańscy wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Ta powaga
lekarza nie wróżyła nic dobrego. Kurczowo trzymali się myśli, że właściciel
sumiastego wąsa ma po prostu zły dzień. Lekarz w skupieniu przyglądał się
obrazowi na monitorze.
- Panie profesorze, czy coś jest
nie w porządku? – niecierpliwił się Marek
- Jeszcze chwileczkę – mruknął –
przesuwając głowicą po minimalnie zaokrąglonym brzuchu pacjentki – Dobrze,
dziękuję bardzo – podał im ręczniki – Proszę się wytrzeć i zapraszam państwa do
siebie
- Marek, coś jest nie tak –
jęknęła Ula, wyraźnie przestraszona, gdy lekarz zniknął za drzwiami drugiego
gabinetu
- Błagam cię, nie pisz czarnego
scenariusza. Facet ewidentnie jest dziś nie w humorze. Może się nie wyspał,
albo pokłócił się z żoną. Zaraz wszystkiego się dowiemy. Z tego wszystkiego
zapomniałem dopytać o płeć – przepuścił żonę w drzwiach i już po chwili
siedzieli przed biurkiem medyka
- Bardzo się cieszę, że
zdecydowaliście się państwo na badania prenatalne. Test PAPP-A wskazywał na
pewne nieprawidłowości. Ma pani obniżone stężenie PAPP-A i beta hCG, co
automatycznie wyklucza nam Downa, ale jednocześnie stawia przypuszczenie, że
dziecko może cierpieć na zespół Edwardsa albo Patau – na twarzy obojga malował
się szok i przerażenie – Ryzyko wystąpienia choroby Patau u państwa potomka
jest bardzo wysokie. Zdecydowanie wyższe, niż u statystycznej matki w pani
wieku. Po USG mogę stwierdzić, że są pewnie nieprawidłowości w budowie państwa córki
– po twarzy Uli zaczęły kapać łzy. Marek dla dodania jej otuchy zaczął gładzić
ją po dłoni – Nie należy jeszcze wpadać w panikę i zakładać najgorszego. Te
badania nie dają nam stuprocentowej pewności. Bardzo chciałbym, żeby dziecko
było zdrowe. Ale to będę mógł stwierdzić dopiero po zrobieniu amniopunkcji.
Badanie to będziemy mogli wykonać za jakieś dwa tygodnie, a na jego wynik
będziemy czekać kolejne piętnaście dni.
- Co to jest ta amniopunkcja? –
ze ściśniętym gardłem odezwał się Marek
- To jest pobranie płynu
owodniowego, w którym znajduje się dziecko. Nakłuwamy brzuch matki i za pomocną
specjalnej strzykawki pobieramy ten płyn. Poddajemy go analizie laboratoryjnej pod
kątem wad genetycznych. Jednak muszę państwa uprzedzić, że o ile test i USG to
badania obojętne dla matki i płodu, tak amniopunkcja niesie ze sobą pewne
ryzyko. Powikłania spotykane są stosunkowo rzadko, jednak zdarzają się. Dam
państwu specjalną broszurę, z którą musicie się zapoznać przed podjęciem
decyzji. Jest jeszcze inna opcja – zastanowił się chwilę – nowość. Test NIFTY.
Daje dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewności. Na wyniki czeka się nieco
krócej, jest bezpieczne dla matki i dziecka i można je wykonać już teraz. Jedna
wyda, że jest dość drogie. Jego koszt to trzy tysiące złotych.
- Pieniądze nie mają żadnego znaczenia
- W takim razie pobierzemy pani
krew jeszcze dzisiaj – uśmiechnął się i chwytając za telefon poprosił do siebie
pielęgniarkę
- Na czym polega ten zespół? –
szepnęła Ula
- Aberracja trzynastej pary
chromosomów. Mówiąc językiem bardziej przystępnym, każdy z nas ma parę
chromosomów. Państwa córka na trzynastym odcinku tych chromosomów najprawdopodobniej
ma trzy. Zresztą to jest choroba dużo częściej spotykana u dziewczynek. Ale o
szczegółach będziemy rozmawiać, gdy będziemy mieć stuprocentową pewność i
ostateczne wyniki badań. Szczerze mówiąc jestem trochę zaskoczony tymi
wynikami, zwłaszcza, że jest pani młoda, a w państwa rodzinach nie zdarzały się
choroby genetyczne. Wypiszę państwu jeszcze skierowanie do mojego kolegi,
profesora Kruka, bardzo dobrego genetyka. Radziłbym zrobić badania pod kątem
obciążeń genetycznych. Być może jedno z państwa jest nosicielem wadliwego chromosomu,
być może jest to duplikacja spontaniczna, która nie ma prawa się zdarzyć
podczas kolejnej ciąży. Absolutnie nie są to badania w celu szukania winnego.
Jestem daleki od tego by wykonywać to badanie po to by obarczać się winą. Po prostu
z pewnością przyda się to w przyszłości – rozległo się pukanie i w drzwiach
pojawiła się młoda pielęgniarka – Pani Basiu proszę zabrać pacjentkę do
zabiegowego i pobrać próbkę do NIFTY. Dziękuję bardzo – Ula niemrawo podniosła
się z miejsca i obrzuciła Marka pytającym spojrzeniem
- Kochanie, idź sama. Ja jeszcze
porozmawiam chwilę z profesorem – wysilił się na ciepły uśmiech i poczekał, aż
małżonka opuści pomieszczenie - A co będzie z naszą córką jeśli okaże się
chora? Jakie są objawy tego zespołu? – Marek chciał mieć pełny obraz sytuacji,
by psychicznie przygotować się na przyjście chorego dziecka. O ile miał
jakiekolwiek pojęcie o zespole Downa, bo czasami takie dzieci widywał, tak
zespół Patau nic mu nie mówił. Medyk westchnął ciężko spoglądając na mężczyznę
siedzącego w jego gabinecie. Takie rozmowy były jednym z najgorszych elementów
pracy lekarza. Gorsze były tylko wtedy, gdy spotykał się ze śmiercią dziecka.
- Ja nie chcę za bardzo państwa przestraszyć,
zwłaszcza jeśli nie mamy jeszcze stuprocentowej pewności.
- Dobrze panie doktorze, ja wiem…
Ale o ile wiem cokolwiek o zespole Downa, tak nie wiem, czego mam się
spodziewać w naszym przypadku
- Zespół Downa jest dużo
łagodniejszy i można z nim przeżyć długie lata przy odpowiedniej opiece. Patau
wiąże się z niedorozwojem mózgu i ciężkimi wadami narządów wewnętrznych. Są to
zmiany nieodwracalne, niemożliwe do leczenia operacyjnego. Jest duży procent
poronień, a dzieci, które się rodzą, przeżywają kilka tygodni, czasem miesięcy –
Marek ukrył twarz w dłoniach, próbując się nie rozpłakać. Nie takich wiadomości
spodziewał się podczas tej wizyty – Proszę być dobrej myśli. Musi pan być teraz
dużym wsparciem dla żony.
Marek był przerażony, podobnie
jak Ula. Nie tak wyobrażali sobie ten czas oczekiwania na dziecko. Nie tak
wyobrażali sobie przebieg ciąży. Mieli doczekać się zdrowego, ślicznego bobasa,
podobnego do mamy lub taty. Przez kolejne dni przekopywali się przez Internet i
fachową literaturę. Każdy kolejny artykuł potęgował ich złość i żal. Wiele
wieczorów Ula przepłakała tuląc do siebie kolorowe śpioszki, które zdążyli już
kupić. Pytała Marka czemu to ich spotkało. Nie potrafił odpowiedzieć.
Podłamani, a jednak chwytając się
myśli, że może będzie wszystko dobrze, stawili się w klinice z samego rana.
Kwadrans przed nimi kurier zdążył przywieźć wyniki. Biała koperta miała dać im
szczęście lub brutalnie odebrać marzenia.
- Bardzo mi przykro – Dębowski nawet
nie próbował kryć, że przekazywanie takich informacji jest dla niego proste
- Nie, nie – Ula ze łzami w
oczach kręciła głową – Pan się musi mylić. Może pomylili próbki w laboratorium.
To nie może być prawda – nerwowo gładziła się po brzuchu
- Nie mam już wątpliwości.
- Pan się myli. Nasza Antosia
jest zdrowa – próbowała zaklinać rzeczywistość – Znajdziemy innego lekarza.
Lepszego. Nie, nie, pan się myli – powtarzała jak w amoku
- Oczywiście macie państwo do
tego prawo. Mogę państwu wydać całą dokumentację medyczną, jednak zapewniam, że
żaden z moich kolegów nie postawi innej diagnozy. Wyniki nie pozostawiają
złudzeń.
- Chce mi pan powiedzieć, że moje
dziecko przeżyje tydzień, dwa, miesiąc? – krzyknęła z żalem. Marek przytulił
ją, starając się uspokoić. Dla niego to również nie było łatwe, choć starał się
trzymać.
- W naszej klinice praktykujemy zwyczaj,
że w takich przypadkach rodzina zostaje objęta opieką psychologa. Jeśli
zechcenie państwo z tego skorzystać, pani psycholog jest do państwa dyspozycji –
Marek kiwnął głową z wdzięcznością – Ja wiem, że to nie jest odpowiedni moment,
ale na to nie ma odpowiedniej pory – urwał na chwilę – W państwa sytuacji
sugerowałbym rozważyć zabieg
- Każe mi pan zabić własne
dziecko?! – jej ciałem wstrząsnął szloch
- Ja nie mogę nic kazać. Mogę
tylko podpowiedzieć i zaproponować dostępne możliwości. Jest jeszcze czas. Decyzja
należy do państwa.
Spotkanie z psychologiem niewiele
dało. Ula nie chciała rozmawiać. Marek miał wrażenie, że jego żona jest w innym
świecie. Przez kolejne dwa dni nie poruszali tematu. Każde z nich musiało oswoić
się z tym, poukładać wszystko w głowie. Nie było mowy o pogodzeniu się ze
stanem rzeczy. Po prostu musiało do nich dotrzeć to, w jakiej punkcie się znaleźli
i że nie ma tu dobrego i szczęśliwego rozwiązania.
- Nie zgodzę się na aborcję –
oświadczyła pewnego wieczoru, kilka dni po dramatycznej diagnozie
- Kochanie, ja wiem, że to jest
trudne… Oddałbym wszystko, co mam żeby nasze dziecko miało urodzić się zdrowe,
ale tak się nie stanie. Gdyby miało się urodzić bez dłoni albo bez nogi nie
zastanawiałbym się. Znaleźlibyśmy najlepszych rehabilitantów, załatwili najlepszą
protezę i żyłaby normalnie – mówił ze łzami w oczach – Zaczęłaby chodzić,
powiedziałaby mama i tata. Ale nie mamy tyle szczęścia. Gdyby chodziło o wadę
serca poradzilibyśmy sobie z tym. Jeśli nie tutaj, to za granicą znaleźlibyśmy
kogoś, kto podjąłby się leczenia. Ale nic nie możemy zrobić. Wiem, że chcesz
tego dziecka. Ja też bardzo na nie czekałem, ale…. – urwał na chwilę,
przełykając gulę, która dusiła go od środka
- Ale? – ponagliła go Ula.
Płakali oboje.
- Ale uważam, że powinnaś zgodzić
się na zabieg. Będziesz w stanie wziąć ją na ręce i się pożegnać? Bo ja nie
będę w stanie. Nie będę w stanie patrzeć, jak odchodzi. Nie będę potrafił
trzymać jej na rękach, gdy będzie umierać – ostatnie słowo wyszeptał – Nie poradzę
sobie z tym. I ty też sobie z tym nie poradzisz. Nie będziemy potrafili patrzeć
na jej cierpienie. Wiem, że to cholernie trudna decyzja – tulił ją do swojego
torsu – Ale nie mamy innego wyjścia.
W
klinice towarzyszył jej cały
czas. Przychodziła również pani psycholog, który próbowała podpowiadać,
jak
mają sobie poradzić z tą stratą. Starał się być silny, starał się być
dla niej
oparciem, choć sam ledwo radził sobie z emocjami. Z bezsilności walił
pięścią w ścianę, gdy zabrali ją na salę operacyjną. Wszystkie ich
plany,
marzenia, nadzieje legły w gruzach. W jednej chwili ich świat się
zawalił.
Jeden chromosom więcej spowodował, że nigdy nie będą cieszyć się z
sukcesów
swojej Tosi, nigdy z nią nie porozmawiają, nie usłyszą jej śmiechu.
Zespół
Patau występuje raz na tysiąc urodzeń. Mieli pecha. Dlaczego właśnie
oni? Nie
potrafili znaleźć odpowiedzi na to pytanie.
Profesor miał operować ją
osobiście. Mieli tylko jeden warunek. Chcieli pochować swoje dziecko. Ksiądz z
lokalnej parafii odmówił. Z pomocą przyszła Helena i kapłan, który
współpracował z jej fundacją. Pochował ich córeczkę z należytym szacunkiem. W
ostatnim pożegnaniu towarzyszyła im tylko najbliższa rodzina. Nie chcieli
współczucia. Nie potrzebowali go. Musieli sami poradzić sobie z tą tragedią.
Każdego roku, dwudziestego sierpnia
odwiedzali grób Antosi Dobrzańskiej, przynosząc ze sobą wianek zrobiony z
białych kwiatów. Tego roku również przyszli złożyć kwiaty i zapalić znicz w
kształcie serca. Po raz pierwszy towarzyszył im dziesięciomiesięczny Maks.
Urodził się zdrowy dzięki wykwalifikowanemu personelowi klinki in vitro i
profesorowi Dębowskiemu.