Goście
dość szybko opuścili
mieszkanie. Nie chcieli jej zbytnio męczyć, a poza tym wszyscy doskonale
rozumieli, że teraz najważniejsi byli dla niej chłopcy. Przez kilka
godzin nie odstępowali jej na krok tuląc się i opowiadając jeden przez
drugiego wydarzenia z ostatnich dni.
- Reszta towarzystwa
zapowiedziała się na weekend – oznajmił, gdy idąc za nią schodami, wnosił do
sypialni jej walizkę – Nie chciałem robić spędu jednego dnia. Przypuszczałem,
że możesz być jeszcze zmęczona i nie będziesz miała ochoty na wizytę tłumów.
Maciek, Seba, Izka i Elka. Zaprosiłem ich z rodzinami na sobotę. Pomyślałem, że
fajnie będzie połączyć twoje powitanie z urodzinami Rocha. Zamówiłem już tort w
tej cukierni na Miodowej – patrzyła na niego z nutą wdzięczności i uznania –
Oczywiście w kształcie koszulki piłkarskiej Leo Messiego – zaśmiał się pod
nosem
- Dziękuję ci, że o tym
pomyślałeś. Mnie z tego wszystkiego kompletnie wypadło to z głowy – szepnęła
nieco zawstydzona tym, że zapomniała o
urodzinach swojego pierworodnego
- Daj spokój. Połóż się – rzekł z
troską - Może się zdrzemniesz. Ja zabiorę chłopców do galerii. Obiecałem
Rochowi wypasiony tornister na kółkach. Ty wiesz, że on się nawet cieszy z tej
szkoły. Najpierw podchodził sceptycznie. Był płacz i strach, ale dużo z nim
rozmawiałem, opowiadałem o swojej szkole i nabrał teraz ochoty
- Jesteś świetnym ojcem –
uśmiechnęła się życzliwie
- Dyskutowałabym. Wypoczywaj –
puścił jej oczko i zamykając za sobą drzwi wyszedł z sypialni.
Dziadkowie, ciocie i wujkowie,
wszyscy przybyli by świętować kolejne urodziny Rocha Dobrzańskiego. Musiała
przyznać, że jej były mąż spisał się na medal. Cały salon udekorowany był
kolorowymi balonikami, a każdy z przybyłych gości otrzymywał papierową,
stożkową czapeczkę. Gości było tak wielu, że zrezygnowali z zasiadanej imprezy
na rzecz tak zwanego standing party. Stół, przy którym zwykle jadali posiłki,
stał teraz ustawiony przy ścianie. Dobrzański ustawił na nim owocowe sałatki,
przepyszne muffiny, kolorowe desery w małych, przezroczystych, plastikowych
kubeczkach i napoje od soku, przez colę, na owocowym i bezalkoholowym szampanie
skończywszy. Część smakołyków zamówił, część przygotował sam, resztę łakoci
przywiozła Helena. Początkowo chciał wynająć profesjonalną firmę, ale
ostatecznie porzucił ten pomysł, stwierdzając, że wielką frajdę przyniesie mu zorganizowanie
tego przyjęcia. Pierwszy raz miał okazję się wykazać od początku do końca. Gdy
jeszcze byli razem, większość rzeczy organizowała Ula, on zajmował się co najwyżej
kupnem tortu i prezentu i nakryciem stołu. Poza tym tamte przyjęcia były
zdecydowanie mniejsze. Zapraszali tylko rodzinę. Ich przyjaciele w większości
byli jeszcze bezdzietni. Po rozwodzie organizację przyjęcia wzięła na siebie
Ula. Zapraszała go, bo chciała, żeby tego dnia ich syn miał obok siebie dwójkę
rodziców. Przyjeżdżał zwykle na godzinę, by niezbyt długo drażnić ją swoim
widokiem. Poza tym w pierwszych latach po rozstaniu jej rodzina okazywała mu
jawną niechęć. Nie czuł się z tym najlepiej, ale w pełni ich rozumiał. Z czasem
było coraz lepiej, łatwiej. Wszyscy oswoili się z nową sytuacją, a w ostatnich
miesiącach Marek dostrzegł nawet ponowną nić sympatii ze strony Cieplaka.
Najwyraźniej Józef doceniał jego starania w opiece nad chłopcami i troskę w
stosunku do chorej Uli.
W domu było gwarno i tłoczno. Początkowo
cała uwaga skupiała się na Rochu, który przyjmował życzenia i prezenty, by po
kilkudziesięciu minutach po gromkim ‘sto lat’ rozdawać pośród gości tort. Kinder
party przeniosło się na piętro do pokoi chłopców. Dzieciaki miała pilnować
Elwira. Pozostali goście na dole świętowali drugą okazję – powrót Uli. Nie
rozmawiali o chorobie. Nie chcieli zadręczać jej pytaniami o stan zdrowia.
Żartowali, opowiadali śmieszne sytuacje. Było naprawdę miło. Marek, pełniąc
rolę gospodarza krążył po salonie wyraźnie z siebie zadowolony. Gdyby na tym
przyjęciu pojawił się ktoś obcy, kto nie zna ich historii, z całą pewnością
trudno byłoby mu stwierdzić, że Ula i Marek są od dawna po rozwodzie, a ich
synowie wychowują się w rozbitej rodzinie. Tworzyli piękny obrazek szczęśliwego
domu.
Przez kolejny tydzień miał
jeszcze urlop. Jeździł do firmy tylko na dwie, trzy godziny, a w tym czasie do
chłopców przychodziła Elwira. Ula była pod wrażeniem jego organizacji. Owszem,
raz w tygodniu ściągał panią Irminę do sprzątania mieszkania, ale resztę
obowiązków domowych wziął na siebie i szło mu całkiem nieźle. Na dodatek
każdego popołudnia woził ją do pobliskiego, prywatnego szpitala, gdzie pod
okiem rehabilitantów wzmacniała rękę. Ku jej ogromnemu zdziwieniu świetnie
gotował. Nigdy nie podejrzewała do o umiejętności kucharskie. Owszem, jeszcze w
czasie trwania ich małżeństwa grill i marynowanie mięsa zawsze było na jego
głowie, potrafił też zrobić kaszkę dla Rocha, jajecznicę i ugotować budyń, ale
na tym jego kulinarne popisy się kończyły. Teraz serwował jej dwudaniowe
obiadki, a w ostatnim czasie powoli przekonywał również synów do zup.
Chłopcy od godziny byli z Elwirą
w kinie. Marek pojechał do firmy a ona miała chwilę spokoju tylko dla siebie.
Nie musiała się obawiać, że któryś z jej synów z uśmiechem na ustach wparuje do
sypialni opowiadając jej jakąś historię. Leżała na łóżku zwinięta w kłębek.
Płakała. Płakała, gdy nikt nie widział. Ostatnio coraz częściej jej się to
zdarzało. Miała wahania nastrojów. Euforia związana z dobrymi wynikami i
powrotem do domu i synów mieszkała się ze strachem i poczuciem przegranego
życia. Od operacji minęły dwa tygodnie, a ona mimo wszystko do końca nie zaakceptowała
obecnej sytuacji. Chciała żyć. Dla swojej rodziny, przyjaciół, ale przede
wszystkim dla synów. Jednak w głębi duszy czuła, że teraz jej życie będzie
ograniczało się wyłącznie do roli matki. W jej mniemaniu jako kobieta była
skończona. Została odarta z kobiecości kilka razy. Pierwsza operacja, odejście
Artura, druga operacja. Z jednej strony nie miała do Góreckiego żalu. Po części
nawet go rozumiała. Co nie zmieniało faktu, że trzeci jej poważny związek
okazał się kompletną porażką. Wczoraj wieczorem dostała od niego krótkiego sms’a.
Przepraszał, że zawiódł, że postawił pracę ponad ich związek, że nie podołał.
Wyrażał nadzieję, że u niej wszystko w porządku i że jeszcze będzie szczęśliwa.
- Chłopcy jeszcze nie wrócili? –
nieoczekiwanie w drzwiach stanął Dobrzański
- Są na ‘Smerfach’. Powinni być
za jakąś godzinę – rzekła nie odwracając się. Miała nadzieję, że nie zobaczy
jej łez, że szybko wyjdzie z sypialni.
- A to dobrze. Zdążę przygotować
obiad. Musiałem zajechać do rodziców po podpis ojca i pani Marysia dała mi
twoje ulubione zrazy w sosie grzybowym. Zaraz dogotuję kaszy – brak reakcji go
zaniepokoił. Poza tym ten głos… Tak inny od jej normalnego tonu – Ula, wszystko
w porządku? - Wszedł w głąb pomieszczenia i stanął nad łóżkiem. Nerwowym ruchem
otarła policzki. Dopiero z bliska dostrzegł jej łzy
- Tak – szepnęła unikając jego spojrzenia
- Chyba jednak nie do końca. Boli
cię coś? Źle się czujesz? – zapytał lekko spanikowany i ostrożnie przysiadł na
brzegu materaca – Może powinniśmy jechać do profesora?
- Nie – zaprotestowała – To nic
wielkiego. Po prostu zebrało mi się na rozczulanie nad sobą – nerwowo zaśmiała
się pod nosem, energicznie trąc powieki – Zaraz wezmę się w garść – usiadła po
turecku, opierając się o wezgłowie łóżka
- Nie zawsze musisz być silna.
Każdy czasem ma chwilę słabości. Łzy nie są niczym złym – odparł – W ciągu
ostatnich dwóch miesięcy przeszłaś bardzo wiele. Czasem żal, gniew, ból dobrze
z siebie wyrzucić. To pomaga – spojrzał na nią z troską - Wiem z własnego doświadczenia.
- I co? Uważasz, że jak zacznę teraz
przed tobą opowiadać swoje frustracje, jakie to moje życie jest do dupy, to mi
się zrobi lepiej?
- Może. A może mnie uda się
ciebie przekonać, że twoje życie jednak nie jest do dupy – usiadł wygodniej po
drugiej stronie łóżka, przyglądając się jej uważnie – Masz dwóch cudownych
synów – kiwnęła głową potakująco
- Tylko, że ja nie chcę do końca
życia, ciekawe ile mi go jeszcze zostało – wtrąciła zamyślona – być wyłącznie
matką – potarła dłonią czoło
- Udało ci się pokonać bardzo
trudnego przeciwnika. Wyszłaś z tej walki zwycięsko. Jesteś zdrowa, młoda i
piękna.
- I właśnie rozpadł się mój
trzeci związek – coś go ścisnęło w środku - Podobno do trzech razy sztuka –
rzekła z goryczą. Ta rozmowa, jej kształt, a przede wszystkim partner dyskusji
nieco ją zaskakiwały, ale brnęła w to dalej.
- Ja wiem, że ta sytuacja z
Arturem – westchnął ostrożnie dobierając słowa – Choroba, a wcześniej również
ja, zachwiały twoją wiarę w siebie… - urwał na chwilę - Może znajdę ci jakiegoś
psychologa, albo skontaktuję się z tą lekarką ze szpitala. Może prowadzi
prywatną praktykę? Musisz ponownie uwierzyć w to, że jesteś cudowną kobietą –
spojrzał na nią czule
- Cudowną kobietą z nowotworem –
zauważyła – I sztucznymi cyckami – zagryzła dolną wargę. Nie chciała wracać do
zdrady. Dawno zamknęła ten rozdział. Poniekąd dzięki Góreckiemu.
- A co to ma za znaczenie? –
zmarszczył brwi i postanowił podzielić się z nią sekretem swojej byłej narzeczonej
– A wiesz, że Paulina przeszła zabieg powiększania piersi? – spojrzała na niego
zaskoczona, na co się uśmiechnął – Też ma implanty, a co ciekawe to ja jestem
ich sponsorem – oboje się zaśmiali – I właśnie taki uśmiech powinien gościć na
twojej twarzy jak najczęściej – przez chwilę wpatrywali się w siebie bez słowa –
Musisz dać sobie trochę czasu – rzekł wstając – To, że Artur okazał się
kolejnym palantem, który nie był ciebie wart, nie znaczy, że nie będziesz
jeszcze szczęśliwa. Ja bym bardzo tego chciał, bo zasługujesz na wszystko, co
najlepsze. Jesteś najbardziej wyjątkową kobietą, jaką w życiu poznałem i jestem
dumny, że choć przez chwilę mogłem być twoim mężem. Chwilę zdecydowanie za
krótką – mówił spokojnie, pewny wypowiadanych słów – I oprócz dumy czuję
wściekłość na samego siebie, że cię skrzywdziłem, straciłem i że ktoś kiedyś
zajmie moje miejsce – nie wiedziała, co mogłaby mu odpowiedzieć. Zaskoczył ją
tymi kilkoma, krótkimi zdaniami. Zdał sobie sprawę, że chyba pozwolił sobie na
zbyt wiele. Rozbieganym wzrokiem omiótł pomieszczenie i nerwowo przeczesał
włosy – Chyba chłopcy wrócili – wskazał na drzwi, choć oboje nie słyszeli nawet
najmniejszego szmery na korytarzu – Zawołam cię na obiad – wyszedł. Została
sama z jeszcze większym mętlikiem w głowie. Przez kolejne dni oboje udawali, że
ta rozmowa w ogóle nie miała miejsca.