Całą drogę do Rysiowa
zastanawiała się, co ta kuchenna sytuacja miała znaczyć. W co z nią grał? Czy
gdyby nie odeszła, pocałowałby ją? A później…. Przecież już wcześniej jej
sugerował, że powinna wywiązywać się ze wszystkich obowiązków małżeńskich. Ale
po pierwsze jeszcze po ślubie nie byli, ba, nie byli nawet zaręczeni. Po drugie
przecież jasno dała mu do zrozumienia, że nie zgodzi się na seks, że się nie
sprzeda jak ulicznica. Czyżby myślał, że zmiana zdania to tylko kwestia czasu?
A może jest przekonany o tym, że żadna kobieta nie jest w stanie mu się oprzeć?
Dochodziła dwudziesta, gdy wracała
do Warszawy. Pobyt w domu nie przebiegł po jej myśli. Miała spędzić z ojcem
urocze popołudnie i wieczór, a rano prosto z Rysiowa jechać do pracy, a
tymczasem wracała zdenerwowana do domu. Wizyta w Rysiowie miała być okazją, by
przygotować ojca na to, że w jej życiu pojawił się mężczyzna, z którym być może
będzie się chciała związać na poważnie. Nie zdążyła. Ojciec już wiedział o jej
nowym związku. Dowiedział się z gazety, którą ponoć przy okazji podrzuciła mu sąsiadka,
nota bene matka jej poprzedniego partnera. Już przy obiedzie na nią naskoczył,
że wiąże się z nieodpowiednim mężczyzną, że na siłę próbuje wejść do świata, do
którego nie pasuje. Wszystko wskazywało na to, że z pomocą sąsiadki dokładnie
prześwietlili Marka i wszystkie wzmianki na jego temat pojawiające się w
prasie. Była trochę zaskoczona tym negatywnym stosunkiem ojca, bo nigdy nie
ingerował w jej życie. Zazwyczaj starał się być obserwatorem, ewentualnie
doradcą lub pocieszycielem, ale tylko wtedy, gdy sobie życzyła. Pierwszy raz
tak bezpośrednio skrytykował jej wybór. Pokłócili się. Ulka oświadczyła, że nie
życzy sobie, by wtrącał się w jej życie i w jej związek i że nie ma prawa
wybierać jej partnera. Pewnie jej reakcja była nieco łagodniejsza, gdyby nie
fakt, że doskonale zdawała sobie sprawę, że ojciec w wielu kwestiach ma rację.
Stwierdziła, że nocleg w domu rodzinnym nie ma sensu, bo przy śniadaniu czeka
ją powtórka z rozmowy. Wrzuciła do bagażnika i pospiesznie ruszyła w drogę
powrotną do stolicy. Przemierzając kolejne kilometry nieco się uspokoiła.
Postanowiła, że konsekwentnie będzie wywiązywać się z umowy. Jeśli ojciec nie
będzie chciał poznać Marka, a później uczestniczyć w ich ślubie to trudno, jego
wybór. Nie zamierzała ulegać presji i podporządkowywać się jego decyzjom. W
końcu to jej życie i jej wybory. Dojeżdżała właśnie na przedmieścia Warszawy,
gdy jej bak zasygnalizował, że powoli robi się pusty. Wybitnie nie miała ochoty
na wizytę na stacji benzynowej, ale stwierdziła, że woli jechać teraz, niż
wstawać rano pół godziny wcześniej by odwiedzać stację paliw z samego rana z
dziesiątką innych zapominalskich kierowców. Wjechała na popularną stację
wyróżniającą się zielonymi symbolami, która usytuowana była jakieś półtora
kilometra od osiedla, na którym obecnie mieszkali. Gdy dojeżdżała do jednego z
dystrybutorów na sąsiednim stanowisku zauważyła auto łudząco podobne do tego
Marka. Gdy podjechała bliżej zauważyła, że siedzenie pasażera zajmowała
atrakcyjna kobieta, a w zasadzie dziewczyna. Kierowcy nie było, więc nie miała
pewności, czy to rzeczywiście samochód Marka, czy identyczny, ale należący
jednak do innego właściciela. Jakoś nigdy specjalnie nie przywiązywała wagi do
jego tablic rejestracyjnych. Ale gdy zerknęła na budynek stacji miała już
pewność. Przez szybę, przy jednej z kas zauważyła Dobrzańskiego. Darując sobie
tankowanie z piskiem opon ruszyła w stronę osiedla.
Wrócił na Sadybę kilka minut po
północy. Swoje kroki od razu skierował w kierunku salonu. Miał ochotę wypić
jeszcze szklaneczkę szkockiej przed snem. Zapalił designerską lampę stojącą w
rogu pomieszczenia i ruszył w kierunku szafki z alkoholami. Jego uwagę przykuła
biała kartka leżąca na szklanym stoliku. Zdziwił się, bo wyszedł z domu po Uli
i żadnej wiadomości nie zauważył. ‘Mam
nadzieję, że ta rudowłosa piękność sprawdzi się w roli narzeczonej. Może wcale
nie będzie musiała udawać. Życzę Ci powodzenia. Po resztę rzeczy podjadę w
tygodniu.’ Zaklął pod nosem i pospiesznie wybrał jej numer. Miała wyłączony
telefon. Był wściekły. Na siebie i na nią. Krążył po salonie, jak ranne
zwierzę. Zastanawiał się, co powinien zrobić, a przede wszystkim, gdzie jej
szukać.
We wtorkowe przedpołudnie
zadzwoniła do niego matka z zaproszeniem na podwieczorek. Ponoć babka bardzo
chciała się z nim zobaczyć. Kompletnie nie miał głowy do rodzinnych spotkań,
ale wiedział, że jeśli wykręci się teraz kolejne zaproszenie pojawi się jutro i
tak aż do skutku. Babcia Brzeska nie była z tych, co łatwo odpuszczają.
Niechętnie podjechał po osiemnastej do willi Dobrzańskich. Na jego nieszczęście
nie było ojca. Przywitał się z matką, nieco mniej wylewniej z seniorką i
nalewając sobie filiżankę kawy rozsiadł się w salonie oczekując rozwoju
wydarzeń.
- Marusiu, szkoda, że nie
przyjechałeś z Ulą. Naprawdę bardzo sympatyczna dziewczyna. Atrakcyjna, inteligentna,
zaradna. Idealnie pasuje do naszej rodziny. Jestem z ciebie naprawdę dumna, że
wreszcie znalazłeś sobie partnerkę przy której spoważniejesz i wyjdziesz na
ludzi. Liczę na to, że tego nie zepsujesz. Taka dziewczyna to prawdziwy skarb –
rozpływała się nad Cieplakówną
- Tak naprawdę to jeszcze nie
wiesz do końca, jaka jest. Widziałyście się raptem raz – zauważył przytomnie
- Jest idealna, bo całkowicie
inna niż twoje poprzednie wybory, które nie ma co ukrywać były kompletnie
nieudane. Ale jak widać rozsądek przychodzi z wiekiem
- Oj mamo, dajmy już spokój –
Helena próbowała łagodzić sytuację widząc irytację na twarzy jedynaka
- Wielka szkoda, że nie
pojawiliście się oboje – staruszka przeszywała go wzrokiem, najwyraźniej
oczekując wyjaśnień, dlaczego pojawił się sam.
- Ula jest w Rysiowie – wyjaśnił
- A cóż to takiego?
- Miejscowość z której pochodzi –
wyjaśniła za niego matka
- No to może jutro przyjedziecie
razem na kolację? Tak chciałabym, żebyśmy spędzali razem więcej czasu i lepiej
się poznali.
- No raczej to się nie uda –
mruknął
- A to niby dlaczego? – zapytała
Genia, choć obie kobiety wlepiły w niego pytające spojrzenie.
- Pokłóciliście się – Helena
bardziej stwierdziła niż zapytała. Na twarzy miała wypisane, że przeczuwa
najgorsze. Zwykle związki syna szybciej się kończyły niż zaczynały
- Nie – spojrzał na matkę z
wyrzutem - Od niedzieli opiekuje się ojcem
- A coś się stało? – Dobrzańska wyraźnie się przejęła
- Mam problemy z… ciśnieniem –
wymyślił na poczekaniu – Gwałtowne skoki, spadki. Ula pojechała go odwiedzić w
niedzielę, jakoś przed wieczorem źle się poczuł i została. Chce mu towarzyszyć
przez kilka dni. Mieszka sam, więc woli mieć go pod swoją opieką, aż sytuacja
się nie unormuje
- Bardzo słusznie – przyznała
Genowefa – Zaradna dziewczyna. Praca, opieka nad ojcem, związek. A ty się
powinieneś zainteresować. Może czegoś potrzebuje. Może powinieneś jakoś pomóc.
- Rozmawialiśmy i stwierdziła, że
nie ma potrzeby wszczynać alarmu. Zresztą za kilka dni wraca do Warszawy.
- To koniecznie musicie nas
odwiedzić. Zresztą chciałabym, abyśmy pojechali w przyszłym tygodniu na
Powązki, na grób moich rodziców – był wyraźnie zniesmaczony tą propozycją
- A to mama z ojcem nie mogą z
tobą jechać?
- Marku – babka swoim tonem
przywołała go do porządku – korona ci z głowy nie spadnie jak raz na pięć lat
zapalisz świeczkę na grobie przodków. Przy okazji Ula będzie miała okazję
poznać twoje korzenie – wywrócił tylko oczami, gdy na moment spuściła z
niego wzrok.
W środowy poranek zaspał i dotarł
do firmy z półgodzinnym poślizgiem. Na szczęście jej auto stało przed wejściem.
Od razu skierował się do pokoju, który zajmowała. W towarzystwie Patrycji
przeglądała papiery.
- Cześć – rzucił od progu –
Zostaw nas samych – zdziwiona dziewczyna posłusznie wstała z krzesła i wyszła.
Zamknął szczelnie drzwi i usiadł naprzeciw niej – Pogadamy?
- O ostatnich fakturach? –
spojrzała na niego z wyższością – Właśnie załatwiałam tę kwestię z Patrycją,
ale byłeś uprzejmy nam przerwać. A jeśli masz jakąś inną sprawę, to najlepiej
wyślij maila
- Nie o fakturach – wycedził – O
naszej umowie
- Nasz umowa przestała
obowiązywać w niedzielę, bo nie przestrzegałeś jej warunków
- Daj spokój – zaśmiał się pod
nosem – Kiedy wrócisz?
- Którego zdania nie rozumiałeś?
– spojrzała na niego poirytowana, za wszelką cenę starała się jednak tłumić
głos, by nie słyszało ich całe biuro - Sądziłam, że w niedzielę wyraziłam się
wystarczająco jasno. Jeśli do ciebie nie dotarło, to mogę napisać drukowanymi,
ewentualnie mogę ci przetłumaczyć na angielski albo francuski. Znasz francuski?
– udała zaciekawienie – Jeśli sądziłeś, że jestem głupią gąską, która będzie
tańczyć, jak jej zagrasz, to jesteś w błędzie.
- Nie myślałem tak – chrząknął,
zastanawiając się, jak poprowadzić tę rozmowę, by ją przekonać do kontynuacji
umowy
- Powiedziałam, że nie pozwolę z
sobie robić idiotki i nie będę świecić oczami. A ty śmiałeś mi się w twarz i
robiłeś swoje. Nie jestem taka głupia za jaką mnie masz. Pierwszym ostrzeżeniem było, gdy znalazłam gumki. Dałam ci żółtą kartkę, a ty zamiast wyciągnąć wnioski, odczekałeś kilka tygodni i znów zacząłeś swoje gierki. No to brnij dalej, ale beze mnie.
- Przepraszam – rzekł z nutą
szczerości
- Ale mnie twoje przeprosiny
naprawdę nie są do szczęścia potrzebne – rzekła lekceważąco. Była na niego
wściekła. I tę wściekłość pogłębiał fakt, że wyszło na to, że jej ojciec miał
rację, a ona zupełnie niepotrzebnie próbowała mu udowodnić mu, że się myli.
Chyba by się zapadła pod ziemię, gdyby zdjęcia Marka i tego rudzielca zdobiły
okładki brukowców, a cały Rysiów na czele z Dąbrowską miałby pole do popisu –
Chcesz się bawić, to baw się dalej. Mam nadzieję, że babcia polubi twoją nową
zdobycz o płomiennych włosach.A teraz daj mi pracować, chyba, że chcesz poszukać sobie nowej księgowej.