Genowefa Brzeska przez kolejne
dni pobytu wykonywała różne sztuczki, by doprowadzić do spotkania z Ulą.
Podpuszczała nawet Helenę, by zorganizować kolację z okazji imienin Marka,
które nota bene wypadały dopiero za miesiąc. Na szczęście kobieta nie dała się
w plątać w realizację tego planu twierdząc, że syn z pewnością nie będzie
zadowolony. Majętna staruszka niepocieszona wróciła do Berlina, zapowiadając
kolejną wizytę.
Dobrzański odetchnął z ulgą. Miał
dwa tygodnie spokoju. Uznał, że najwyższy czas, by przeprowadzili się z Ulą do
wynajętego mieszkania. Dobrze w oczach
rodziny będzie wyglądało, jeśli pomieszkają razem przed zaręczynami. Utwierdzi
to jego rodziców, a zwłaszcza babkę w przekonaniu, że młody Dobrzański wie, co
robi, a decyzja o ożenku jest świadoma, przemyślana i podyktowana chęcią stworzenia
z ukochaną kobietą trwałego związku. Cieplak z pokorą przyjęła plany rychłej
przeprowadzki i akceptując termin podstawienia samochodu, który miał przewieźć
jej rzeczy, zaczęła stopniowo wypełniać kartonowe pudła swoimi rzeczami.
Miała dwa wolniejsze dni, więc mogła
sobie pozwolić na domowe porządki. Od dwóch dni nocowała na Służewcu. A w
zasadzie nie nocowała, a koczowała. Trudno się żyło pośród nierozpakowanych
kartonów i chaosu panującego w mieszkaniu. Marek niby przebywał tam od
tygodnia, ale sam wypakował ledwie trzy walizki z najpotrzebniejszymi ubraniami
i zagospodarował kuchnię w podstawowe przedmioty niezbędne do przygotowania
kawy i odgrzania jedzenia, które zamawiał, bądź przywoził z restauracji. Musiała
się zagospodarować w miejscu, w którym miała spędzić najbliższy rok.
Rozpakowywała kolejne pudła i porządkowała wybraną sypialnię. Postanowiła zająć
największy pokój z dużą, trzydrzwiową szafą z lustrzanymi drzwiami. Vis a vis
była nieco mniejsza sypialnia Marka, za to z oddzielną garderobą i od strony zachodniej.
Zdecydowanie wolała mieć słoneczne poranki, niż duszne wieczory. Wniosła z dołu
kolejny karton i niechętnie zabrała się za wyciąganie jego zawartości. Szybko
zorientowała się, że karton nie należy do niej, a w jego środku znajdują się
nowe ubrania Marka, jeszcze z metkami. Wyciągnęła jeden ze swetrów, który aż
raził po oczach wielgachnym napisem ‘Hugo Boss’ na klatce piersiowej. Zerknęła
na metkę i pokręciła głową w geście niedowierzania i całkowitej dezaprobaty. W
oczy rzuciły się jej jeszcze bokserki innego, znanego projektanta z logiem ‘ck’
na gumce.
- Sweter za osiem stów, gacie za
stówę. I’m not rich but I live like a millionaire – zanuciła pod nosem przebój
stacji radiowych. Jako księgowa doskonale orientowała się w finansach
Dobrzańskiego. Owszem, jego firma przynosiła przyzwoite zyski, ale to nie był
powód, by każdego dnia zakładał na siebie ubrania o łącznej wartości kilku
tysięcy złotych. Zresztą takie obnoszenie się z bogactwem od zawsze uznawała za
tandetne. Najwidoczniej Marek był innego zdania. Wolał mieszkać w stosunkowo
małym mieszkaniu na Bemowie i nie martwić się o byt na emeryturze, a za to
teraz wydawać wszystkie zarobione pieniądze na egzotyczne wakacje, modne ciuchy
i ekskluzywny samochód – Pewnie na tego Kleina i BWM wyrywał te wszystkie laski.
Lanser pełną gębą – wywróciła oczami i wkładając sweter do środka podstawiła
pudło pod drzwi jego sypialni.
Mieszkali razem od pięciu dni i
to wspólne dzielenie przestrzeni wychodziło im całkiem dobrze. Być może
dlatego, że się mijali. Marek wraz z ekipą przygotowywali jednocześnie dwie
imprezy, trzydzieste urodziny znanej celebrytki i otwarcie nowego salonu jednej
z najdroższych marek na polskim rynku. Do domu wracał późno, gdy Ula już się
kładła, wstawał, gdy ona albo była już poza domem, albo tonęła w stertach papierów
i wyliczeń. W piątkowe popołudnie zabrała się za porządki. Było widać nie tylko
ślady bytowania, ale również bałagan, który pozostał po niedawnej przeprowadzce,
jak choćby walające się po kątach puste kartony. Marek wrócił do domu wyjątkowo
wcześniej. Najwyraźniej sobotnie urodziny były dopięte na ostatni guzik, a ich
jutrzejszą realizację miały bezpośrednio nadzorować Daria z Patrycją.
- Co robisz? – zapytał przyglądając
się jej z konsternacją, jak ściera parapety w salonie
- Sprzątam? – ten pytający ton aż
ociekał ironią, bo co innego mogła robić ze szmatą w ręku
- A dlaczego? – dociekał
rozglądając się po pomieszczeniu i zauważając kij od mopa niemal pod swoimi
stopami
- A nie zauważyłeś, że jest
brudno? – do tej pory miała go za w miarę inteligentnego faceta, ale w tym
momencie miała wrażenie, że stoi przed nią laureat nagrody ‘idiota roku’
- Zauważyłem. Dlatego też w
poniedziałek przyjdzie tutaj pani Ludmiła. Już z nią rozmawiałem
- Nie sądzisz, że wpuszczanie
tutaj obcej kobiety jest ryzykowne? A co będzie, jak się twoi rodzice dowiedzą,
że mamy oddzielne sypialnie? Przecież możemy sprzątać sami – fakt, mieszkanie
było spore, ale bez przesady.
- Nie dowiedzą się. Nie ma opcji –
rozsiadł się na sofie, z pogardą patrząc na wiadro z wodą – Pani Ludmiła
sprząta u mnie od lat. Jest bardzo dyskretna i nie będzie dociekać, co się
tutaj dzieje. Ja nie sprzątałem i nie mam zamiaru. I ty też nie musisz. Są od
tego ludzie, którzy tak zarabiają na życie. My mamy więcej czasu wolnego, oni
mają za co opłacić rachunki. Wszyscy są zadowoleni
- Skoro tak – wzruszyła ramionami
i już miała wychodzić z pomieszczenia, gdy przypomniała sobie o małym
przedmiocie, który schowała w kieszeni sportowej bluzy - Coś ci wypadło –
powiedziała kładąc prezerwatywę w niebieskim opakowaniu na kawowym stoliku.
Znalazła ją z samego rana w łazience na piętrze, pod szafką umywalkową
- Musiała mi wypaść z jeansów.
Dawno ich nie nosiłem
- Jasne – zaśmiała się kpiąco, wywracając
oczami. Dała mu tym samym znak, że za grosz mu nie wierzy – Jeśli myślisz, że
jestem idiotką, to się grubo mylisz – dodała na odchodne i jak gdyby nigdy nic ruszyła
w kierunku kuchni, by przygotować sobie sałatkę na kolacje.
Ponowny przyjazd babci nieco się
przesunął w czasie ku wielkiej radości Marka. Kilka dni po urodzinach przyjaciółki zaczęła przygotowywać
się do dłuższego pobytu w Polsce. Już nawet zarezerwowała bilet na samolot i
pech chciał, że ponownie odezwały się korzonki. Wylot do Warszawy musiał zostać
przełożony minimum o cztery tygodnie.
- Możesz mi wytłumaczyć, co ci
strzeliło z tym Markiem do głowy? – dopytywał Szymczyk, gdy blond włosa kelnerka
postawiła przed nimi filiżanki z parującą kawą
- Nic – wzruszyła ramionami
- Fakt, mieliśmy małą przerwę w
kontaktach, ale znamy się od lat i nigdy bym nie przypuszczał, że możesz się
związać z kimś takim, jak Dobrzański – kręcił głową z dezaprobatą – Dziewczyno,
to nie jest facet dla ciebie
- A kto powiedział, że jest?
- A nie jest?
- Nie – odparła krótko
- Przecież przyszliście razem.
Przyprowadził cię na urodziny Łukasza – tłumaczył, jak dziecku - Zawsze na
takich kameralnych imprezach w domu pojawiał się sam, ale gdy zdarzało nam się ze
dwa razy wychodzić gdzieś potańczyć, to przeróżne dziewczyny wisiały na jego
ramionach. Przychodził z jedną, wychodził z dwiema innymi
- Powiem ci, ale tylko dlatego,
że znamy się od lat i wierzę, że będziesz trzymał gębę na kłódkę – Maciej zmarszczył
brwi, oczekując wyjaśnień – To nie jest naprawdę. Umówiliśmy się, że będę
udawać jego dziewczynę
- Co? – zaśmiał się z
niedowierzaniem
- Musi się ożenić, żeby dostać
duże pieniądze od babci
- Co? – było widać, że go
zamurowało – I ty przepraszam bierzesz w tym udział? – pokiwała głową –
Przecież to jest jakaś chora akcja!
- To nie ja ją wymyśliłam –
próbowała się usprawiedliwiać
- Ale to ty będziesz panną młodą
i to ty będziesz rozwódką. Na co ci to wszystko? Naprawdę nie miał innej
kandydatki? Mało dziewczyn przewinęło się przez jego łóżko? Ciebie musiał w to
wciągać? Przecież to jest jakiś pomysł w kosmosu. Wycofaj się z tego, póki jest
jeszcze czas
- Podpisałam już umowę – mruknęła
- Dom wariatów – kręcił głową z
rezygnacją – To, że on jest popieprzony wiedziałem od dawna, ale że ty dasz się
w to wmanewrować, to w życiu bym nie przypuszczał – obrzucił ją krytycznym
spojrzeniem
Przez ostatnie trzy tygodnie relacje
Uli i Marka można było określić jako poprawne. Generalnie żyli, jak dwójka
współlokatorów. Czasem jadali razem posiłki, robili zakupy, zdarzyło im się nawet iść raz do kina,
ale w gruncie rzeczy każde żyło własnym życiem. Ula pracą i sporadycznymi
wyjazdami do Rysiowa, Marek firmą, kolejnymi eventami i wypadami z Sebastianem
na siłownię i basen.